piątek, 21 listopada 2014

Recenzja Purebess Snail School Recovery Gel Cream


Opis produktu:  Naturalny kosmetyk zawierający ze ślimakiem i EGF. Zawiera 90% filtratu ze śluzu ślimaka. Nie zawiera konserwantów, sztucznych barwników, alkoholu, oleju mineralnego i parabenów. Nawilża i regeneruje skórę, napina i zmiękcza bez podrażniania.

A teraz powiem coś co pewnie jeszcze nie raz przeczytacie w moich recenzjach: początkowo nie planowałam kupna tego kosmetyku, ALE... miałam na oku ślimaki Bentona, jednak natrafiłam na wpis o tym żelu na blogu Agath, który zachęcił mnie do kupna. Otóż ten niepozorny i tani żelik, oprócz ślimaka zawiera również:
  • Ekstrakt z trzęsaka morszczynowatego - typ grzyba tworzącego galaretowate owocniki, bardzo popularny w chińskiej kuchni i medycynie. Stosowany na skórę ma szereg dobroczynnych właściwości: nawilża, działa przeciwzapalnie, rozjaśnia skórę. Antyoksydant.
  • Aktywator komórkowy (EGF) - pobudza produkcję kolagenu w skórze poprawiając jej elastyczność i kondycję, wspomaga walkę z przebarwieniami i bliznami
  • Ekstrakt z kwiatów malwy różowej - działa antybakteryjnie i przeciwzapalnie
  • Aloes - nawilża i łagodzi podrażnienia, ma właściwości kojące, wspomaga proces gojenia
Skład: Snail Secretion Filtrate 90%, Water, Glycerin, Tremella Fuciformis Sporocarp Extract, Sodium Polyacrylate, Betaine , Human Oligopeptide-1, Butylene Glycol, Althaea Rosea, Flower Extract, Aloe Barbadensis Leaf Extract, Allantoin, Carbomer, Hydroxyethylcellulose, Caprylyl Glycol, Disodium EDTA, Fragrance
Analiza składu [TUTAJ]




Purebess przybył do mnie w kartonowym opakowaniu, wewnątrz którego znalazłam miękką tubkę o pojemności 50g. Tubka była zabezpieczona sreberkiem.
Produkt ma postać bezbarwnego i bezzapachowego żelu. Łatwo rozprowadza się na skórze i wchłania się do matu po kilku sekundach. Jest bardzo lekki - zbyt lekki żeby używać go jako jedynego nawilżacza, ja najpierw wklepuję lotion Hada Labo Kiwamizu, potem ślimaczą esencję od Secret Key i dopiero na to żel. Taki rytuał jest optymalny dla mojej tłustej cery - skóra jest nawilżona, ale nie obciążona. Jednak taki zestaw jest ciut za lekki na noc, na noc lubię dać skórze nieco więcej "do picia" kiedy śpię, więc do mojej trójcy dodaję ślimaczego sleeping packa Baviphat.

Żel jest neutralny wobec produkcji sebum - ani jej nie wzmaga, ani nie hamuje.



To co lubię najbardziej w tym żelu to jego kojące i regenerujące właściwości - podczas pierwszych kilku dni używania tego produktu zmagałam się z okropnym przeziębieniem, katar taki że nos wycierałam co 5 minut. Jak same pewnie wiecie przy katarze skóra wokół nosa bardzo szybko staje się podrażniona od ciągłego pocierania. Każdy od razu widzi, że mamy katar dzięki zaczerwienieniu. Cóż, nie z tym kosmetykiem! W ramach eksperymentu nakładałam żel kilka razy dziennie pod nosem i na nozdrzach i wiecie co? Zero zaczerwienienia! Bardzo pozytywne zaskoczenie :)
Żel Purebess to kolejny (obok żelu Secret Key) ślimaczy produkt, który w mojej opinii przebił słynny żel Mizona. Zawiera więcej filtratu (Mizon - 74%, Purebess - 90%), kosztuje podobnie, a sprawdza się lepiej - moim głównym problemem z Mizonem jest to, że moja skóra się straszliwie po nim świeci, tymczasem Purebess jest matowy.



Cena: od 5 funtów (25zł) na e-Bay.

Plusy:
+ wchłania się całkowicie, nie zostawia na skórze filmu
+ pozostawia skórę matową
+ działa kojąco, wspomaga gojenie
+ fajny, prosty skład, wysoka zawartość ślimaczego składnika
+ tani

Minusy:
- nie nadaje się do użycia jako jedyny nawilżacz, potrzebuje wsparcia innych produktów nawilżających, np. esencji

Podsumowując: dobry produkt do podstawowej pielęgnacji. Zdecydowanie warto spróbować, zwłaszcza jeśli szukamy jakiegoś lekkiego i kojącego kremu na dzień.

4 komentarze:

  1. Niestety miałam z nim do czynienia jeszcze zanim świadomie zaczęłam sięgać po koreańskie kosmetyki-pani w zielarskim zaczęła zachwalac śluz ślimaka ale miała jakieś drogie cudo za stówę gdzie ślimak był przed zapachem więc szukając na ebayu trafiłam na ten żel i jak się potem okazało był to najgorszy wybór w moim życiu...od 5 miesięcy leczę skutki jego stosowania zapchał mnie tak masakrycznie, że z gładkiej buzi po prawie 2 latach leczenia zrobił się zaskornik na zaskorniku-w najgorszym momencie 80+ sztuk to co przemieniło się w wielkie bomby zostawiło bardzo uparte przebarwienia (z tym akurat zawsze miałam problem) plusy są takie, że mam na czym testować koreańskie wybielacze :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. o nie :(
      polecam serdecznie wybrać się do kosmetyczki na mikrodermabrazję lub peeling kawitacyjny, dzięki temu pozbędziesz się zaskórników, a azjatyckie wybielacze będą się lepiej wchłaniać :) będzie niedługo nowa seria na blogu o tych zabiegach, bo Mikołaj przyniósł mi sprzęt i robię je sama na sobie w domu :)

      Usuń
    2. Jak na razie stosuje tretinoine, wcześniej kwasy i doszłam do stanu przezywalnego, ale wciąż dalekiego od tego co było przed wysypem ;)

      Mikrodermabrazja przy mojej cerze naczynkowej niestety odpada :( widzę, że mikołaj był dla ciebie bardzo łaskawy ja chyba niestety byłam niegrzeczna ;)

      Usuń
    3. Ostatnio dużo czytam m.in. o procesie zapychania porów i Twój komentarz nie daje mi spokoju, bo w sumie... w tym żelu nie ma nic co mogłoby mieć tak silnie działanie komedogenne. Być może w międzyczasie nie oczyszczałaś skóry prawidłowo i/lub jej nie złuszczałaś? Bo największymi zapychaczami jest nasze własne sebum połączone z naszym własnym martwym naskórkiem. Dodatkowymi czynnikami komedogennymi mogą być stres, nieuregulowana gospodarka hormonalna, drażniące zabiegi i produkty kosmetyczne, oraz bogata w nabiał i węglowodany dieta.
      Retinoidy pomagają, bo pomagają się pozbyć martwego naskórka. Ciekawa jestem jaki efekt ten żel dałby teraz, kiedy regularnie pozbywasz się martwego naskórka tretynoidą :]

      Usuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
 
site design by designer blogs