sobota, 13 grudnia 2014

Aritaum Bamboo Charcoal Peeling Gel

Aritaum to koreańska firma zajmująca się głównie kosmetykami kolorowymi, jednak w maju tego roku wypuściła serię pielęgnacyjną z bambusem i węglem. Produkty wpadły mi w oko i jak tylko mój cytrynowy żel peelingujący Secret Key zaczął sięgać dna, zamówiłam Aritaum.



Opis produktu: Peeligujący żel Aritaum z węglem i babusem usuwa martwe komórki naskórka, odnawiając skórę i utrzymując jej przejrzystość. Kontroluje złuszczanie naskórka i zawiera składniki nawilżające.
Sposób użycia: 1. Umyj i osusz twarz 2. Nałóż odpowiednią ilość żelu i rozmasuj omijając okolice oczu i ust 3. Masuj do momentu kiedy żel zroluje się z martwymi komórkami naskórka i zmyj letnią wodą 4. Producent zaleca używanie raz lub dwa razy w tygodniu, z zastrzeżeniem, że częstotliwość użycia powinna być dostosowana do indywidualnych potrzeb skóry

Dlaczego bambus i węgiel?

  • Wyciąg z bambusa relaksuje oraz nawilża skórę, sprawie że skóra staje się ona gładka i miękka. Bambus zawiera krzemionkę, która adsorbuje sebum oraz wilgoć, dodawana jest m.in. do kosmetyków polecanych dla cery tłustej i mieszanej, z nadprodukcją sebum. Liście bambusa zawierają flawonoidy wykazujące silne działanie antyoksydacyjne. Występująca również w roślinie ramnoza działa na fibroblasty, stymulując je do produkcji kolagenu.
  • Węgiel ma naturalne właściwości detoksykacyjne, wyciąga bakterie, brud, zanieczyszczenia i inne mikro-cząteczki na powierzchnię skóry. Pył węglowy potrafi wchłonąć ilość toksyn tysiąckrotnie większą od swojej masy! Dzięki temu znajduje zastosowanie w wielu oczyszczających produktach pielęgnacyjnych, głównie maseczkach.
Tak się prezentuje obdarty z folii
Produkt mieści się w plastikowej butelce z pompką o pojemności 150ml. Muszę przyznać, że pompka była jednym z głównych powodów dla których wybrałam ten peeling spośród innych - do tej pory używałam peelingów w tubkach, pompka jest o wiele wygodniejsza. Buteleczka była zapakowana w folię, a pompka zabezpieczona blokującym klipsem.

Numer seryjny i data produkcji
Żel ma szarawy kolor i widoczne cząsteczki celulozy. Azjatyckie żele peelingujące dzielą się na dwa typy - gładkie, jak Ginevra Marvel Gel oraz takie z celulozą. Z tego co zauważyłam, te drugie są bardziej popularne, na 4 produkty tego typu jakie przetestowałam, 3 były z celulozą.
Żel ma piękny, świeży zapach.





Jak widać na zdjęciach, po wmasowaniu w suchą skórę, celuloza łączy się z zanieczyszczeniami i martwym naskórkiem i roluje. Po zmyciu "kłaczków", skóra jest oczyszczona i rozjaśniona. Peeling jest efektywny i bardzo delikatny - używam go codziennie. Z powodu trądziku mam bana na klasyczne peelingi z drobinkami ścierającymi - raz idiotycznie pokusiłam się na żel do mycia twarzy z drobinkami, po dwóch tygodniach musiałam go odstawić, bo mnie podrażnił. Celuloza jest o wiele delikatniejsza, śmiało mogę używać codziennie.
Niestety wadą delikatności tego produktu jest to, że jeśli ktoś ma bardzo szorstką skórę i duży problem z suchymi skórkami, ten żel może się nie sprawdzić. W takim przypadku żelem można uzupełnić używanie tradycyjnego peelingu mechanicznego.

A teraz przyszedł czas na mój ulubiony eksperyment :D Wiele osób zarzuca celulozowym żelom to, że nie robią nic ze skórą, tylko rolują się same z siebie. Żeby to sprawdzić wykonuję test z talerzem i gumową rękawiczką:

1. Nakładam trochę żelu na czysty talerzyk



2. Masu masu rękawiczką (żeby żel nie reagował z moją skórą dłoni)


3. Po minucie masowania sprawdzam efekty:




Jak widać nie zrolował się z sam siebie, co pozwala mi wierzyć że jednak robi coś ze skórą (tzn. i tak wiem, że robi, bo widzę efekty, ale na wypadek jakby ktoś nie wierzył celulozie tu ma dowody :P).

Cena: ok. 8 funtów (45zł) na e-Bay.

Plusy:
+ poręczna pompka
+ bardzo wydajny - używam codziennie od dwóch miesięcy i zużyłam ledwo 1/3 butelki
+ łagodny, nie podrażnia
+ skóra po użyciu jest rozjaśniona, pory zmniejszone
+ ładnie pachnie

Minusy:
- nieprzezroczysta butelka, trzeba odkręcać pompkę i zapuszczać żurawia do środka żeby sprawdzić ile zostało
- jeśli szukasz jakiegoś porządnego ścieracza ten żel się nie sprawdzi, jest delikatny

Podsumowanie:
bardzo polubiłam się z tym produktem i z czystym sumieniem go polecam :) Niestety nie wiem czy kupię ponownie, ponieważ a) właśnie zaczęłam serię zabiegów mikrodermabrazji, więc nieco poszedł w odstawkę, bo co za dużo to niezdrowo b) lubię testować, więc następnym razem pewnie skuszę się na coś nowego ;)


Cała seria bambusowo-węglowa zawiera:



Od lewej: maseczkę błotną, żel peelingujący, peeling gommage i piankę myjącą. Myślę, że gommage może być wart uwagi, jest to typ peelingu enzymatycznego, który wspomaga proces odnowy naskórka za pomocą enzymów, a więc nie zawiera żadnych cząsteczek ścierających (celulozy) - taki typ peelingu jest polecany cerom wrażliwym i naczynkowym.

piątek, 12 grudnia 2014

Lepiej unikać: pianka Mizon Snail Repairing Foam Cleanser...

Kocham ślimacze produkty, ale tak jak nie wszystko złoto co się świeci, tak i nie każdy kosmetyk ze ślimakiem mi służy...


Opis produktu: Produkt oczyszczający z filtratem ze śluzu ślimaka, która dzięki gęstej pianie dokładnie myje skórę.

W składzie oprócz osławionego ślimaczego śluzu znajdziemy kilka ekstraktów roślinnych:

  • Korzeń gipsówki wiechowatej (te wiechcie drobnych białych kwiatków, które floryści upychają do bukietów żeby były pełniejsze) - niestety jego dobroczynne działanie pozostaje dla mnie tajemnicą
  • Papaja - źródło witaminy A i papainy. Witamina A działa jako antyoksydant, a papaina przyspiesza złuszczanie martwych komórek naskórka
  • Bluszcz - ma właściwości uśmierzające świąd, przeciwbólowe. Poprawia również krążenie dzięki czemu inne składniki lepiej się wchłaniają.
  • Kwiaty arniki górskiej - ma działanie antybakteryjne i przeciwzapalne, wspomaga procesy gojenia
  • Piołun - ma działanie antybakteryjne i przeciwzapalne, wspomaga gojenie ran i łagodzi podrażnienia skóry
  • Krwawnik pospolity - używany powierzchniowo jako środek przyspieszający gojenie ran, łagodzący podrażnienia, wysypkę, stany zapalne. Zawiera m.in. kwas salicylowy, który ma działanie antybakteryjne i przeciwgrzybiczne oraz flawonoidy, które mają właściwości antyoksydacyjne
  • Gencjana - ma właściwości przeciwzapalne i antybakteryjne
  • Zielona herbata - antyoksydant, chroni skórę przed uszkodzeniami spowodowanymi przez wolne rodniki. Ma również właściwości kojące
Brzmi fajnie, ale nie ma się co ekscytować, ponieważ pianka jest na skórze zbyt krótko żeby ekstrakty mogły porządnie zadziałać :P

Pełen skład: Water, Stearic Acid, Glycerin, Potassium Hydroxide, Butylene Glycol, Sodium Polyacrylate, Myristic acid, Lauric Acid, Glyceryl Stearate, PEG-100 Stearate, Propylene Glycol, Cocoamidopropyl Betaine, PEG-14M, Snail Secretion Filtrate, Polysorbate 20, Polyquaternium-7, Hydroxypropyl methylcellulose, Gypsophila Paniculata Root Extract, Carica papaya, Ivy Extract, Arnica Montana Flower Extract, Artemisia Absinthium Extract, Achillea Millefolium Extract, Gentiana Lutea Root Extract, Ethanol, Camellia Sinensis, Disodium EDTA, Fragrance

Analiza składu [TUTAJ

Jak widać na zdjęciach powyżej tubka jest zabezpieczona folią, nie ma żadnego dodatkowego opakowania. Pod nakrętką dziubek jest zabezpieczony sreberkiem. Do zużycia mamy 60ml produktu.


Produkt ma konsystencję gęstego kremu i perłowy kolor. Tak jak inne pianki, które testowałam do tej pory, zachowuje się jak krem do golenia - z odrobiną wody i tarcia zmienia się w gęstą pianę. Ma przyjemny, mydlany zapach. Jest bardzo wydajna - ilość pokazana na dłoni spokojnie wystarcza na pokrycie całej twarzy i gęstą pianą.


Jeśli chodzi o działanie - nic specjalnego. Pianka myje i zostawia skórę "skrzypiąco" czystą, ale to by było na tyle. Do skrzypienia jestem przyzwyczajona i nawet lubię to uczucie, pod warunkiem że przy okazji skrzypienia nie robi mi się suchar na twarzy, a ta pianka niestety wysusza. Używana samodzielnie jest jeszcze do przeżycia, ale zastosowana na twarz wcześniej oczyszczoną olejem pozastawia moją skórę napiętą i suchą. Czytałam kilka recenzji tego produktu i żałuję, że nie trafiłam na recenzję Cat Catus przed kupnem - otóż pianka ma bardzo zasadowe pH, co jest niedobre dla skóry. Tutaj możecie przeczytać cały post na temat pH produktów myjących.

Cena: od 4 funtów (ok. 20zł) na e-Bay.

Plusy:
+ tania
+ wydajna
+ zawiera dobroczynne ekstrakty roślinne - wprawdzie pianka jako produkt myjący nie siedzi na skórze dostatecznie długo, żeby miały czas porządnie zadziałać, ale zawsze to dobrze wiedzieć ze tam są :P
+ ładnie pachnie

Minusy:
- wysusza skórę
- ma zbyt zasadowe pH co jest niezdrowe dla skóry

Podsumowanie: nie polecam, badziew. Mam zamiar kupić papierki lakmusowe - koniec z zasadowymi piankami :P jak już kupię zrobię test i uzupełnię wpis.

piątek, 5 grudnia 2014

Ratunku, pryszcz! Recenzja Mizon Acence Blemish Out Pink Spot

Płyn Mizona stał się stałym elementem wystroju mojej łazienki i wciąż zapominam go opisać. Ale w końcu przyszedł czas i na niego :)



Opis produktu: Działa w nocy, kiedy śpisz, efektywnie łagodząc problemy skórne. Opatentowana formuła z kwasami AHA, BHA i Triklosanem łagodzi zmiany trądzikowe i hamuje ich rozrost.
Sposób użycia: Zanurz patyczek kosmetyczny w butelce, tak aby dosięgnął dna i nałóż na pryszcza.

Ważne składniki:

  • Galman - różowy pył, będący mieszanką tlenku cynku i tlenku żelaza lub węglanu cynku. Jest używany do łagodzenia bólu, swędzenia i poczucia dyskomfortu związanego z podrażnieniem skóry. Używany również jako antyseptyk przeciwdziałający infekcji związanej z drapaniem zmienionej chorobowo skóry. Ma właściwości ściągające, wysusza ropiejące i sączące się zmiany skórne jak pęcherze czy trądzik ropny.
  • Kwas salicylowy - kwas organiczny, pierwotnie pozyskiwany z kory wierzby. Jest kluczowym składnikiem wielu produktów kosmetycznych używanych do leczenia trądziku, łuszczycy, odcisków, brodawek itd. Przyspiesza proces złuszczania naskórka, dzięki czemu otwiera zablokowane pory i neutralizuje bakterie.
  • Triklosan - ma działanie antybakteryjne i przeciwgrzybiczne.
  • Ekstrakt z korzenia cynowodu japońskiego - zawiera berberynę, alkaloid pochodzenia roślinnego używany w tradycyjnej medycynie Chińskiej i Hinduskiej. Berberyna ma wiele zastosowań, jako suplement wspomaga leczenie chorób serca i ckurzycy, stosowana na skórę ma właściwości antybakteryjne i przeciwstarzeniowe.
  • Ekstrak z liści i owoców czarnej jagody - ma wiele zastosowań w medycynie ludowej (zapytajcie babci :)), stosowana na skórę stabilizuje strukturę kolagenu, dzięki czemu działa przeciwstarzeniowo. Wspomaga leczenie owrzodzeń.
  • Ekstrakt z portulaki warzywnej - dobroczynnie działa na skórę pod wieloma względami: koi podrażnienia, przyspiesza proces gojenia, poprawia elastyczność. Jest naturalnym źródłem witamin A, C i E oraz koenzymu Q10, jako świetny antyoksydant zwalcza przedwczesne starzenie się skóry i chroni ją przed szkodliwymi czynnikami zewnętrznymi.
  • Ekstrakt z kory sosny nadmorskiej - antyoksydant, zwiększa przepuszczalność naczyń włosowatych dzięki czemu poprawia mikrokrążenie. Wspomaga proces gojenia, redukuje powstawanie blizn.
  • Ekstrakt z bluszczu - Ma działanie przeciwzapalne, przeciwbólowe, łagodzi swędzenie. Poprawia krążenie, dzięki czemu ułatwia inny składnikom wchłanianie się.
  • Ekstrakt z klonu cukrowego - zawiera naturalny kwas jabłkowy (AHA), który wspomaga proces odnowy skóry.
  • Ekstrakt z trzciny cukrowej  - źródło kwasu glikolowego (AHA), który wspomaga proces odnowy skóry.
  • Ekstrakt z pomarańczy - łagodzi podrażnienia skóry
  • Ekstrakt z cytryny - naturalne źródło witaminy C i działających antyoksydacyjne bioflawonoidów, ma działanie przeciwzapalne
  • Ekstrakt z malin - łagodzi podrażnienia skóry spowodowane trądzikiem, goleniem itp.
  • Olejek z drzewa herbacianego - ma intensywnie działanie antybakteryjne, szeroko stosowany w kuracjach przeciwtrądzikowych, wspomaga proces gojenia i łagodzi podrażnienia.

Pełny skład: Aqua, Alcohol, Calamine, Glycerin, Titanium Dioxide, Glycolic Acid, Dimethyl Sulfone, Camphor, Peg-60 Hydrogenated Castor Oil, Salicylid Acid, Triclosan, Coptis Japonica Root Extract, Propylene Glycol, Rubus Idaeus (Raspberry) Fruit Extract, Vaccinium Myrtillus Fruit/Leaf Extract, Saccharum Officinarum (Sugar Cane) Extract, Acer Saccharum (Sugar Maple) Extract, Citrus Aurantium Dulcis (Orange) Fruit Extract, Citrus Medica Limonum (Lemon) Fruit Extract, Portulaca Oleracea Extract, Butylene Glycol, Pinus Pinaster Bark Extract, Theobroma Cacao (Cocoa) Extract, Hedera Helix (Ivy Extract), Melaleuca Alternifolia (Tea Tree) Leaf Oil. 


Produkt jest podobny do Etude House AC Clinic Intense Pink Powder Spot. Oba zawierają kwas salicylowy i mają identyczny sposób użycia: upewnij się, że butelka nie jest wstrząśnięta, puder powinien być osadzony na dnie. Kiedy wkładamy patyczek do butelki, najpierw zostaje on zdezynfekowany w płynie, następnie dosięga pudru, który osadza się na bawełnie. Mimo iż wyciągając patyczek znów przechodzi on przez warstwę płynu, puder nie rozpuszcza się ani nie spływa, zostaje na patyczku i jest gotowy do aplikacji.



Produkt przybył do mnie w niebieskim kartoniku, zabezpieczonym hologramową naklejką "Original Mizon". W środku kartonika znajdziemy buteleczkę z matowego szkła zawierającą 35ml płynu/pudru. Płyn ma intensywny, alkoholowo-ziołowy zapach. Patyczki nie są dołączone.


Tył pudełka i hologram
Nasączony produktem patyczek pozostawia różowy, pudrowy ślad - dlatego kosmetyk zalecany jest do użycia na noc. Zdarza mi się jednak używać go w ciągu dnia - kiedy nie wychylam się z domu ale czasem również przed pracą. Pudrowe ślady łatwo się ścierają, dlatego można nałożyć na produkt makijaż, trzeba się jednak liczyć z tym, że podczas nakładania podkładu zetrzemy leczniczy puder z twarzy. Jeśli więc mam zamiar się malować, używam Mizona minimum 15 minut przed nałożeniem kremu BB aby miał chociaż chwilę żeby podziałać. Dużą zaletą jest to, że puder nie zostawia śladów, kiedy używam produktu wieczorem rano nie ma go już na skórze, ale pościel nie jest poplamiona.
Z powodu wysokiej zawartości alkoholu produkt po nałożeniu na wyprysk może zapiec, ale tylko przez chwilę.



A teraz najważniejsze: czy działa?
Działa! :) ale tylko na konkretny rodzaj wyprysków.
Produkt Mizona działa bardzo powierzchniowo, dlatego nie sprawdzi się przy podskórnych, ropnych zmianach. Na gule i cysty najlepiej działają plasterki. Pudro-płyn za to dobrze radzi sobie z "klasycznym pryszczem", czyli czerwoną grudką z białą/żółtą końcówką. Zasusza takiego pryszcza i redukuje zapalenie. Jest również bardzo pomocny jeśli wyciskamy, jako środek dezynfekujący po wyciśnięciu. Łagodzi zaczerwienienie i bolesność, pomaga wygoić krostę w ciągu 2-3 nocy .
Kosmetyk jest bardzo wydajny - używam go co jakiś czas już rok i nie dotarłam nawet do połowy opakowania.

Cena: od 10 funtów (ok. 50zł) na e-Bay.

Plusy:
+ redukuje zapalenie, zaognienie skóry
+ dezynfekuje
+ redukuje podrażnienie po wyciskaniu
+ wydajny
+ nie plami tkanin - po użyciu na noc nie zostawi plam na pościeli

Minusy:
- gojenie pryszcza wciąż trwa kilka dni
- nie zdziała na zmiany podskórne
- może szczypać chwilę po aplikacji

Podsumowanie: lubię ten produkt, dobrze wspiera moją walkę z wypryskami. Nie jest to jakiś cudowny środek, który magicznie wyleczy pryszcza w ciągu jednej nocy, ale zdecydowanie pomaga redukować zapalenie.

wtorek, 25 listopada 2014

Urocze jabłuszko od Baviphat: Urban Dollkiss Snail Teraphy Sleeping Pack

Panie i Panowie, z przyjemnością przedstawiam magiczne jabłuszko od Baviphat!
Czaiłam się jakiś sleeping pack z tej firmy już od dłuższego czasu i już prawie zdecydowałam się na cytrynowy - wybielający, kiedy to odkryłam że mają nową serię produktów: Urban Dollkiss. Odkąd ujrzałam TEN produkt, wiedziałam że MUSZĘ go mieć.
Dlaczego?
Po pierwsze: moja skóra kocha ślimaki.
Po drugie: To opakowanie! OMG! Zupełnie jak moje ulubione perfumy Niny Ricci. Miłość od pierwszego wejrzenia *.*
Po trzecie: nie ma zbyt wielu informacji na temat tego produktu ani reszty serii (przynajmniej nie po angielsku), opisy różnych sprzedawców są bardzo krótkie i pobieżne, recenzji również brak. To wszystko sprawiło, że miałam jeszcze większą ochotę przetestować produkt, taka ze mnie ciekawska bestyja :P
Do tego cena w miarę, więc jak tylko skończył mi się ślimaczy krem Prestige, którego używałam na noc, zamówiłam jabłuszko.



Opis produktu: Sleeping pack o podwójnym działaniu: rozjaśniający i przeciwzmarszczkowy. Rano twoja skóra będzie magicznie nawilżona i elastyczna. Uspokaja i regeneruje zestresowaną skórę. Wygładza cerę. Nie zawiera sztucznych barwników, surfaktantów, talku, parabenów i oleju mineralnego. Hipoalergiczny.
Sposób użycia: Nałóż po zakończeniu wieczorej pielęgnacji i zostaw na noc. Rano zmyj ciepłą wodą.


Sleeping pack zawiera:
  • Filtrat ze śluzu ślimaka - działa przeciwzapalnie, zapobiega infekcjom, regeneruje skórę; wspomaga leczenie trądziku i blizn, działa przeciwzmarszczkowo
  • Propolis - ma właściwości przeciwgrzybiczne i antybakteryjne, skuteczny w leczeniu trądziku. Antyoksydant, pomaga przywrócić i utrzymać elastyczność skóry.
  • Jemiołę - antyoksydant
  • Ekstrakt z liści Baobabu - bogate źródło wapnia, protein i witamin A i C. Ma silne właściwości przeciwzapalne i antyoksydacyjne.
  • NMF (Neutralny Czynnik Nawilżający, ang. Neutral Moisturising Factor) - złożona substancja znajdująca się w górnych warstach naskórka, chroniąca skórę przed odwodnieniem. NMF składa się z szerokiej grupy składników, takich jak aminokwasy, kwas hialuronowy, cholesterol, kwasy tłuszczowe, trójglycerydy, mocznik, glycerynę, kwas piroglutaminowy, kwas linolowy itd. Substancje te są naturalnie wytwarzne w skórze podczas procesów rogowacenia, pocenia się czy wydzielania sebum. Niedostatek NMF w skórze powoduje objawy takie jak szorstkość skóry, łuszczenie, zmarszczki i dyskomfortowe uczucie ściągnięcia skóry. Używany w kosmetykach NMF wspiera naturalne funkcje skóry i pomaga utrzymać odpowiedni poziom nawilżenia.


Produkt przybył do mnie w uroczym kartoniku, z okienkiem w kształcie jabłka z przodu. W środku znajdziemy plastikową butelkę-jabłuszko o pojemności 150ml. W sumie zaskoczyło mnie to, jak duże jest Baviphatowe jabłuszko - nigdy nie umiem sobie wyobrazić wielkości produktu na podstawie pojemności, buteleczka jest wielkości prawdziwego, dużego jabłka. Moja Nina Ricci wygląda przy nim jak mikrus :P


Baviphat Urban Dollkiss vs Nina Ricci Nina L'eau
Kartonik jest dość obszernie poopisywany, niestety prawie w całości po koreańsku. Boki kartonika:



Jest też opis wewnątrz kartonika:



Niestety pompka nie jest w żaden sposób zabezpieczona, nie zamyka się poprzez przekręcanie, nie ma też klipsa blokującego - przez to, mimo iż moja paczka była dobrze zapakowana, a produkty owinięte w folię bombelkową trochę produktu wylało się wewnątrz pudełka. Tak więc opakowanie urocze, ale niepraktyczne.x


Sleeping pack ma kremową i trochę ciągnącą się konsystencję. Jest w sumie bezzapachowy - jeśli rozsmaruję go na dłoni i mocno się nawącham, wyczuwam tam jakiś kwiatowy zapaszek, ale bardzo delikatny. Łatwo rozprowadza się skórze, zajmuje mu chwilkę żeby się wchłonąć i zostawia lekki film na skórze, ale w produktach na noc film mi nie przeszkadza, wręcz przeciwnie. Po aplikacji skóra się lekko świeci, ale ponownie - to kosmetyk na noc, więc nie mam z tym problemu.
Pompka wydziela produkt dość oszczędnie, używam tak 4-5 pompek podczas jednej aplikacji: jedną na policzki i brodę, jedną na czoło i nos, jedną na szyję i jedną na dekolt. Ale mimo, że wydaje się to dużą ilością to produkt jest mega wydajny - używam prawie codziennie od ponad miesiąca i nie zużyłam nawet 1/5 opakowania.





Jak często powinno się używać sleeping packu? To kwestia sporna, jedni mówią że to jak maseczka, więc raz na jakiś czas, inni że to odpowiednik kremu na noc i można go używać codziennie. Ja mówię: używaj jak ci pasuje, po prostu sprawdź jaka częstotliwość najbardziej ci odpowiada. Ja mimo, że mam tłustą cerę, na noc lubię używać produktów mocno nawilżających, nawet lekko ciężkich. Ten sleeping pack na początku wydawał mi się przyciężki, używałam go więc 2-3 noce pod rząd, a następnie robiłam jedną noc przerwy. W tej chwili używam codziennie - kupiłam sobie urządzenie do Darsonwalizacji i robię sobie zabieg praktycznie co wieczór, a po Darsonvalu moja skóra pije jak szalona - sleeping pack dobrze zaspokaja jej pragnienie. Mimo filmu produkt mnie nie zapchał. Najbardziej w nim lubię to, jak cudownie nawilżona i miękka jest moja skóra rano - tak gładkiej w dotyku buźki nie miałam chyba od czasów niemowlęcych xD
Sleeping pack sprawdził się też na koleżankach - dwóm koleżankom zrobiłam mini-zabieg pielęgnacyjny z użyciem Darsonvala, następnie na skórę szedł lotion Hada Labo, ślimacza esencja od Secret Key i sleeping pack. Koleżanka po 40tce z suchą skórą chwaliła nawilżenie i gładkość skóry po takim zabiegu. Druga koleżanka, wczesna dwudziestka, oprócz suchej skóry ma egzemę - nie była zbyt zachwycona pomysłem nakładania produktów ślimaczego pochodzenia na skórę, jednak jej skóra widocznie miała odmiennie zdanie - po zabiegu była nawilżona, a zaczerwienienie spowodowane egzemą widocznie się zredukowało.


A Tobie marzy się zostanie Śnieżką? ;)
Cena: od 12 funtów (ok. 60zł) na e-Bay.

Plusy:
+ super nawilżenie
+ pozostawia skórę miękką i gładką w dotyku
+ bardzo wydajny
+ urocze opakowanie ^^

Minusy:
- pompka nie ma żadnego zamknięcia ani zabezpieczenia, opakowanie więc nie nadaje się do podróżowania
- pompka sama w sobie jest dość kiepsko wykonana i odnoszę wrażenie, że pewnego dnia się zepsuje :P

Podsumowanie: ogólnie jestem zadowolona z tego produktu, utrzymuje on moją skórę w dobrej kondycji, nawilżoną i miękką. Pomimo pompki kiepskiej jakości i niepraktycznego (ale za to słodkiego!) opakowania, produkt zdecydowanie polecam :)



Linia Urban Dollikss zawiera (od lewej):
I Love CC Cream Pure Aura - wybielający krem CC
I Love CC Cream Luminous Pure - nawilżający krem CC
I Love CC Cream Colour Change - wybielający i przeciwzmarszczkowy krem CC
AC Therapy Sleeping Pack - sleeping pack dla cery trądzikowej
Snail Therapy Sleeping Pack
White Sleeping Pack - wybielający sleeping pack z ekstraktami z ryżu i żeń-szenia - chcę *.*
Galactomyces First Essence - esencja z ekstraktem ze sfermentowanych drożdży, do używania jako pierwszy krok pielęgnacyjny po oczyszczaniu. Bardzo polubiłam podobny produkt od Misshy, więc mam na niego chrapkę...
Hinoki Total Solution Gel Cream - Produkt typu All in one, który ma zastąpić tonik, lotion, esencję, krem i maseczkę - zawiera 50% kojącego ekstraktu z Cyprysiku Japońskiego (Hinoki)
I Love Secret Dress - rodzaj maseczki/kremu do masażu - nakładamy na twarz i masujemy przez kilka minut, następnie spłukujemy
+ I Love Triple Lips (brak na obrazku) - barwniki do ust dostępne w pięciu kolorach.

piątek, 21 listopada 2014

Recenzja Purebess Snail School Recovery Gel Cream


Opis produktu:  Naturalny kosmetyk zawierający ze ślimakiem i EGF. Zawiera 90% filtratu ze śluzu ślimaka. Nie zawiera konserwantów, sztucznych barwników, alkoholu, oleju mineralnego i parabenów. Nawilża i regeneruje skórę, napina i zmiękcza bez podrażniania.

A teraz powiem coś co pewnie jeszcze nie raz przeczytacie w moich recenzjach: początkowo nie planowałam kupna tego kosmetyku, ALE... miałam na oku ślimaki Bentona, jednak natrafiłam na wpis o tym żelu na blogu Agath, który zachęcił mnie do kupna. Otóż ten niepozorny i tani żelik, oprócz ślimaka zawiera również:
  • Ekstrakt z trzęsaka morszczynowatego - typ grzyba tworzącego galaretowate owocniki, bardzo popularny w chińskiej kuchni i medycynie. Stosowany na skórę ma szereg dobroczynnych właściwości: nawilża, działa przeciwzapalnie, rozjaśnia skórę. Antyoksydant.
  • Aktywator komórkowy (EGF) - pobudza produkcję kolagenu w skórze poprawiając jej elastyczność i kondycję, wspomaga walkę z przebarwieniami i bliznami
  • Ekstrakt z kwiatów malwy różowej - działa antybakteryjnie i przeciwzapalnie
  • Aloes - nawilża i łagodzi podrażnienia, ma właściwości kojące, wspomaga proces gojenia
Skład: Snail Secretion Filtrate 90%, Water, Glycerin, Tremella Fuciformis Sporocarp Extract, Sodium Polyacrylate, Betaine , Human Oligopeptide-1, Butylene Glycol, Althaea Rosea, Flower Extract, Aloe Barbadensis Leaf Extract, Allantoin, Carbomer, Hydroxyethylcellulose, Caprylyl Glycol, Disodium EDTA, Fragrance
Analiza składu [TUTAJ]




Purebess przybył do mnie w kartonowym opakowaniu, wewnątrz którego znalazłam miękką tubkę o pojemności 50g. Tubka była zabezpieczona sreberkiem.
Produkt ma postać bezbarwnego i bezzapachowego żelu. Łatwo rozprowadza się na skórze i wchłania się do matu po kilku sekundach. Jest bardzo lekki - zbyt lekki żeby używać go jako jedynego nawilżacza, ja najpierw wklepuję lotion Hada Labo Kiwamizu, potem ślimaczą esencję od Secret Key i dopiero na to żel. Taki rytuał jest optymalny dla mojej tłustej cery - skóra jest nawilżona, ale nie obciążona. Jednak taki zestaw jest ciut za lekki na noc, na noc lubię dać skórze nieco więcej "do picia" kiedy śpię, więc do mojej trójcy dodaję ślimaczego sleeping packa Baviphat.

Żel jest neutralny wobec produkcji sebum - ani jej nie wzmaga, ani nie hamuje.



To co lubię najbardziej w tym żelu to jego kojące i regenerujące właściwości - podczas pierwszych kilku dni używania tego produktu zmagałam się z okropnym przeziębieniem, katar taki że nos wycierałam co 5 minut. Jak same pewnie wiecie przy katarze skóra wokół nosa bardzo szybko staje się podrażniona od ciągłego pocierania. Każdy od razu widzi, że mamy katar dzięki zaczerwienieniu. Cóż, nie z tym kosmetykiem! W ramach eksperymentu nakładałam żel kilka razy dziennie pod nosem i na nozdrzach i wiecie co? Zero zaczerwienienia! Bardzo pozytywne zaskoczenie :)
Żel Purebess to kolejny (obok żelu Secret Key) ślimaczy produkt, który w mojej opinii przebił słynny żel Mizona. Zawiera więcej filtratu (Mizon - 74%, Purebess - 90%), kosztuje podobnie, a sprawdza się lepiej - moim głównym problemem z Mizonem jest to, że moja skóra się straszliwie po nim świeci, tymczasem Purebess jest matowy.



Cena: od 5 funtów (25zł) na e-Bay.

Plusy:
+ wchłania się całkowicie, nie zostawia na skórze filmu
+ pozostawia skórę matową
+ działa kojąco, wspomaga gojenie
+ fajny, prosty skład, wysoka zawartość ślimaczego składnika
+ tani

Minusy:
- nie nadaje się do użycia jako jedyny nawilżacz, potrzebuje wsparcia innych produktów nawilżających, np. esencji

Podsumowując: dobry produkt do podstawowej pielęgnacji. Zdecydowanie warto spróbować, zwłaszcza jeśli szukamy jakiegoś lekkiego i kojącego kremu na dzień.

sobota, 15 listopada 2014

Moje pierwsze farbowanie henną - Khadi Henna z Amlą i Jatrophą

Mój ideał kobiecej urody to taka Ania z Zielonego Wzgórza - rude włosy, piegi i zielone oczy. Zielone soczewki mam, rudzielcem też usiłuję zostać już od jakiegoś czasu. 

Dlaczego henna? 

Farby drogeryjne nie spełniły moich oczekiwań...  Przygodę z farbowaniem zaczęłam dopiero niedawno, w kwietniu. Mój naturalny kolor włosów to ciemny blond, który niestety z czasem coraz bardziej ciemniał i stawał się coraz bardziej mysi, kompletnie nijaki - już nie ciemny blond, ale jeszcze nie brąz. Początkowo rozjaśniałam włosy szamponami z rumiankiem i cytryną, jednak z czasem i to przestało pomagać, w końcu sięgnęłam po farby. Wypróbowałam kilka, niestety kolor wychodził nie taki, bardziej czerwony niż rudy i szybko spierał się do miodowego blondu (miodowy blond mi pasuje, ale chciałam być ruda!). Kitem wszech czasów była farba w piance Nice&Easy, która sprała się po tygodniu 0o Zachęcona pozytywnymi opiniami na kilku blogach i rezultatami na stronie Khadi kupiłam w końcu hennę.


Za hennę zapłaciłam 7 funtów (ok. 35zł) na Amazonie, przyszła do mnie z Niemiec. W pudełeczku znajdował się worek z proszkiem, czepek i rękawiczki. 
Proszek jest bardzo drobno zmielony i ma specyficzny zapach, jak mocna zielona herbata + coś jeszcze. 
Co ważne, farby Khadi to 100% naturalne mieszanki ziołowe. Zanim kupisz hennę, upewnij się, że wiesz co kupujesz - jest kilka firm, które sprzedają "hennę", a tak naprawdę jest to farba drogeryjna + odrobina henny. Takie mieszanki dają najtrudniejsze do przewidzenia rezultaty, czytałam wiele negatywnych opinii na ich temat. Zawsze idź na całość - albo farba chemiczna albo naturalna, nigdy pomiędzy ;)

Na żywo proszek jest bardziej zielony niż na zdjęciu.

Niestety ulotka była po Niemiecku, wspomagałam się więc blogami i stroną Khadi. Wybrałam najprostszą możliwą metodę przygotowania: zalałam gorącą, ale nie wrzącą wodą (rożne mieszanki wymagają różnej temperatury, do Amli i Jatrophy zaleca się ok. 80 stopni) do konsystencji gęstej śmietany, po czym poszłam umyć włosy szamponem bez silikonów. Henna powinna mieć kwaśny odczyn, dlatego do wielu mieszanek dodaje się sok z cytryny, do tej nie trzeba ponieważ Amla zakwasza. Do swojej mieszanki dodałam łyżkę odżywki do włosów (bez silikonów) i łyżkę kurkumy - na ciemnych włosach Amla i Jatropha wychodzi bardziej czerwona niż ruda, a kurkuma rozjaśnia.



Rozrobiona mieszanka pachnie niczym kociołek Panoramixa :P Zielona herbata, zioła, dziwny zapach, ale z pewnością lepszy od amoniaku...


Po umyciu i odsączeniu włosów, henna miała już dobrą temperaturę do nakładania (chodzi o to, żeby się nie poparzyć :P). Nakładanie szło mi bardzo, bardzo opornie. Był to dopiero drugi raz kiedy sama farbowałam włosy, zazwyczaj pomagały mi koleżanki. Podczas nakładania henna zasycha trochę na włosach i je skleja, włosy strasznie mi się poplątały i ostatecznie skończyłam z dwoma posklejanymi henną dredami na głowie. Powiem Wam, że podczas nakładania przeżyłam prawdziwy kryzys wiary, byłam pewna że z tego farbowania nic nie wyjdzie, bo na pewno nie pokryłam wszystkich włosów równomiernie, do tego bałam się że nie dam rady rozplątać włosów i zostanę z dredami. I zużyłam tylko nieco ponad połowię mieszanki, naprawdę nie miałam już gdzie tej henny wcierać i ostatecznie się poddałam. Byłam pewna, że w najlepszym wypadku skończę z włosami w panterkę. Na szczęście henna pozytywnie mnie zaskoczyła :)
Hennę trzymałam na włosach 2 godziny, w czepku i owinięte w ręcznik, który od czasu do czasu podgrzewałam suszarką (hennę trzeba trzymać w cieple). Podczas spłukiwania włosy ładnie się rozplątały, były przyjemnie w dotyku, miękkie, tylko dziwny zapach pozostał. Po dokładnym wypłukaniu mieszanki z włosów nałożyłam trochę odżywki (bez silikonów), żeby mieć pewność, że rozczeszę włosy bez problemu i pozostawiłam do naturalnego wyschnięcia.
Rezultat przerósł moje oczekiwania, przede wszystkim kolor wyszedł równomiernie! W końcu jestem ruda! Chociaż w zależności od oświetlenia kolor wygląda różnie:

Kolor wyjściowy, sprana miedź od Nutrisse.
Dzień po farbowaniu, intesywne sztuczne światło (Halloween w pracy, stąd mój strój)
Dwa dni po farbowaniu, ciemne pomieszczenie + flash (impreza Halloweenowa u znajomych)
4 dni po farbowaniu, sztuczne światło + flash (pewna odległość)

4 dni po farbowaniu, sztuczne światło + flash (z bliska)
Jak widać włosy po farbowaniu mają się dobrze. Były nieco podsuszone i miałam ogromną ochotę je naolejować, jednak pierwsze 48 godzin po farbowaniu jest kluczowe i zaleca się zostawienie włosów w spokoju, żeby henna dobrze związała się z włosem. Nie powinno się ich też myć, ja przez pracę swoje musiałam niestety umyć już następnego dnia po farbowaniu (mam bardzo tłuste włosy, wymagające codziennego mycia, henna trochę je podsuszyła i rano były jeszcze nawet nawet, ale wiedziałam że w połowie dnia będą już zbyt tłuste żeby przebywać wśród ludzi...). Włosy były miękkie w dotyku, miały ładny połysk, ziołowy zapach utrzymywał się ok. 3 dni (pomimo codziennego mycia!).
Przez ok tydzień po farbowaniu włosy puszczały odrobinę koloru podczas mycia. Poplamiłam sobie jasny ręcznik - na szczęście w 60 stopniach plamy się sprały (baz żadnych odplamiaczy, sam proszek). Gorzej z plamami które powstały podczas farbowania - po praniu z odplamiaczem plamy na bluzce i spodniach nieco wyblakły, ale nadal tam są. Ale to ciuchy "robocze", więc się nie przejmuję :P
Polecam zachować szczególną ostrożność w okolicach farby olejnej. Mam w łazience takie cokoliki, grube listwy na ścianie, przy podłodze pomalowane farbą olejną (brytyjski wynalazek skirting boards - są w każdym domu, w każdym pomieszczeniu, szczerze ich nienawidzę) i jakimś cudem podczas farbowania chlapnęło mi się tam odrobiną mieszanki. Powstała ruda plamka, która jest nie do zdarcia :]

dwa tygodnie po farbowaniu, naturalne światło.
Od farbowania minęły dwa tygodnie, a kolor nie wyblakł, włosy mają się świetnie, są błyszczące, nie wypadają (na zdjęciu powyżej włosy są po suchym szamponie, więc są bardziej matowe niż zazwyczaj). Jestem z koloryzacji zadowolona i z pewnością ją powtórzę. Jedyne negatywne skutki jakie odczułam, to a. włosy schną dłużej niż przed henną, b. włosy mają większą tendencję do elektryzowania się.

Plusy farbowania henną:
+ w końcu idealny, rudy kolor
+ kolor nie blaknie, nie zmienia są mocno
+ włosy są błyszczące
+ włosy nie niszą się podczas farbowania

Minusy farbowania henną:
- podczas aplikacji zasycha i plącze włosy
- dziwny zapach (chociaż jak dla mnie i tak lepszy od amoniaku)
- mieszankę trzeba trzymać na głowie dłużej niż farbę
- po farbowaniu włosy dłużej schną po myciu i bardziej się elektryzują

Wnioski na przyszłość: dla utrwalenia koloru następnym razem zafarbuję henną podczas minimum dwóch dni wolnego i to pierwszego dnia, żeby nic nie podkusiło mnie do mycia włosów przez 24h po farbowaniu (a najlepiej 48h).

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
 
site design by designer blogs