wtorek, 10 sierpnia 2021

Instagramowy hit - recenzja IL MAKIAGE Woke Up Like This Foundation

Fejsbuk i Instagram spamował mnie reklamami tego podkładu i pewnego dnia, po paru drineczkach :) stwierdziłam, że jebać biedę i go kupię, a co! Same cudowne opinie w komentarzach pod postami, wygodna subskrypcja, możliwość zwrotu w razie wu... co mam do stracenia?! Wypełniłam quiz, który sprawił, że miałam wrażenie że zamawiam produkt idealny dla mojej cery, zapłaciłam 33 funty po czym zadowolna nalałam sobie kolejnego drineczka (urodziny miałam, to mogłam :P). Kilka dni później przyszła paczka.

Czy warto było?

Wersja dla leniwych: nie, gunwo i nie polecam.

Wersja pełna:

Paczka przyszła dość szybko, produkt super zapakowany, darmowe prezenty w postaci pędzla do podkładu i kredki do oczu - miło. Produkt prezentuje się pięknie, kwadratowa buteleczka z matowego szkła, nowocześnie, minimalistycznie, stylowo. Tak byłam podniecona tym zakupem, że nie zrobiłam fotek z unboxingu 🙈

Z quizu wyszedł mi ocień 20, który pasował do mojej cery bardzo dobrze.

Następnego dnia rano zabieram się do roboty i robię makijaż. Nic w mojej rutynie nie zmieniam - ten sam krem, ta sama baza pod makijaż. Biorę się za podkład. Kolor pasuje - super, bo jedyne negatywy jakie się na fejsie przewinęły to zły kolor... Rozpoczynam aplikację, jak zwykle, moim ulubionym pędzlem z Real Techniques i zonk! Podkład w ogóle się nie scala ze skórą. Próbuję go rozprowadzić, zblendować (jak to, kurde, po polsku powiedzieć?!), a ten dziad tylko się smuży i przesuwa po twarzy zamiast siedzieć gdzie mu każę. "Medium to full coverage" - zapomnij! Nie da się tego dziadostwa nawarstwić. Z pomocą beauty blendera jakoś udało mi się całą twarz pomalować, ale efekt nie jest dobry. Tam gdzie ma kryć nie kryje, siedzi to to w porach i szyderczo gromadzi się w zmarszczkach. W duchu dziękuję losowi za konieczność noszenia maseczki na ryju i lecę do pracy, bo nie mam czasu robić makijażu od nowa. W pracy w toalecie robię fotki kaszki zwanej podkładem na mojej twarzy...



Na stronie Il Makiage i karteczce którą dostajemy w paczce piszą, żeby używać tydzień, zanim stwierdzimy że produkt nie jest dla nas. Następnego dnia postanawiam użyć pędzla od Il Makiage i pominąć bazę, może ten podkład nie lubi się z moim primerem? Nakładam i liczę na cud... który nie nastąpił. Nadal kasza. Trzeciego dnia nie było, odesłałam w pizdu i dostałam szybciutko zwrot pieniędzy.

Zwrot jest, więc dlaczego jestem wkurzona? Już tłumaczę.

Po pierwsze, quiz wprowadza w błąd. Odpowiadasz na pytania o tym jaki jest twój typ cery, na jakim poziomie krycia ci zależy, czy wolisz podkład matujący czy nadający blask. 



Potem przepytuje w kwestii odcienia, wybierasz zdjęcia które są najbliższe twojej cerze, zaznaczasz czy masz cerę o tonach ciepłych, czy zimnych. Pyta jakie masz zmartwienia w kwestii cery, co chcesz makijażem ukryć, jakiego podkładu używasz obecnie oraz ile masz lat. 


Na końcu jest ładowanie i... ta dam! Znaleźliśmy twój idealny podkład! 


Chyba na trzeźwo odpowiedziałam na niektóre pytania inaczej niż po drineczku, bo inny kolor mi dobrało 😂

Masz wrażenie, że dostaniesz podkład specjalnie wybrany dla ciebie, dla twojego typu skóry, no cudowny, taki jak chcesz! A potem jak sprawdzasz ich stronę to okazuje się, że oni robią tylko jeden podkład 😂

Po drugie, walą w chu... z recenzjami. Na fejsie, instagramie jeśli już znajdziecie jakiś negatywny komentarz, to dotyczy on tylko źle dobranego na podstawie quizu odcienia. Zero wzmianki o tym, że podkład jest kaszasty po nałożeniu, że siedzi w porach, że złazi z twarzy. Na ich stronie internetowej automatycznie pokazują się dobre recenzje ze zdjęciami, w losowej kolejności.


daty są w formacie amerykańskim, czyli najpierw miesiąc, potem dzień.

Trzeba ustawić filtr żeby znaleźć negatywne recenzje, a te dodawane są z mega opóźnieniem. W tej chwili mamy sierpień, a ostatnia recenzja z jedną gwiazdką jest z czerwca. Ja wystawiłam negatywną opinię w lipcu - nie ma jej na stronie. W dodatku jeśli sami piszemy opinię nie ma możliwości dodania zdjęć. W zeszłym tygodniu dostałam e-mail z prośbą o recenzję i korzystając z linku w e-mailu mogłam do opinii dodać zdjęcia, co zrobiłam. Oczywiście opinia nie pojawiła się jeszcze na stronie i wątpię, że się pojawi. Na stronie Il Makiage jest tylko jedna, JEDNA! Negatywna opinia ze zdjęciami i to z 2019 roku!



Na YouTube jest masa filmików z recenzjami, wiele z nich to recenzje sponsorowane. Także trzeba im przyznać, że marketing mają zarąbisty.

Ta wideo recenzja jest bardzo adekwatna (po angielsku):



Kiedy zwróciłam podkład oprócz zwrotu pieniędzy dostałam też kupon na 40 funtów. Miło z ich strony, chociaż nie bardzo mam pomysł na co go wykorzystać. Ceny są zaporowe, róż 29 funtów, paletka z czterema cieniami do oczu 33 funty... także jeden produkt będzie z tego kuponu, góra dwa, podczas w moim ukochanym Kiko Milano za trzy dychy potrafię zrobić takie zakupy, że hej!

A, jeszcze zapomniałam wyjaśnić o co chodzi z subskrypcją: po wypełnieniu quizu możemy kupić podkład jednorazowo za 36 funtów lub wybrać subskrypcję za 33 funty. Subskrypcja jest automatycznie ustawiona na co trzy miesiące (chociaż może to też zależeć od odpowiedzi w quizie) i można zmienić jej częstotliwość lub ją anulować w dowolnym momencie. Karteczka dołączona do paczki zaleca używać dwóch pompek podkładu na całą twarz, więc jeśli produkt faktycznie starczałby na trzy miesiące, to cena nie jest taka zła (chociaż mój ulubieniec starcza na dłużej, a kosztuje połowę z tego 😎 ).

To wszystko co mam do powiedzenia w kwestii tego "instagramowego hitu". A wam co zdarzyło się kupić po drineczku?

poniedziałek, 9 sierpnia 2021

Kupno domu w Szkocji - jak wygląda proces i od czego zacząć?

Od dwóch miesięcy jestem szczęśliwą posiadaczką własnego domu :) Opowiem Wam trochę jak proces kupna wygląda w Szkocji.

Uwaga: proces różni się między Szkocją a Anglią i Walią. Jeśli więc planujesz zakup domu w Anglii lub Walii ten wpis ci nie pomoże!

Od czego zacząć? Mierz siły na zamiary.

Najpierw zastanów się, co w domu jest ci niezbędne. Czego naprawdę potrzebujesz lub chcesz, a z czego możesz zrezygnować? Ja i mąż chcieliśmy minimum dwie sypialnie* i podjazd, dwie łazienki (albo łazienkę i dodatkową toaletę) oraz miejsce gdzie będę mogła ćwiczyć jogę (czyli dodatkowa sypialnia lub konserwatorium).

Gdzie chcesz mieszkać? W jakiej miejscowości, na przedmieściach czy w centrum? Co potrzebujesz mieć blisko domu?

Kiedy już wiesz mniej więcej co i gdzie byś chciał(a) - czas rozejrzeć się po rynku. Nawet jeśli planujesz zakup dopiero za parę lat. Warto być na bieżąco z sytuacją ma rynku nieruchomości żeby obserwować trendy i mieć realne pojęcie na temat tego na co i gdzie nas stać.

W wyszukiwarce nieruchomości Zoopla możemy sprawdzić kiedy ostatnio interesująca nas nieruchomość została sprzedana i za ile. Warto na to patrzeć żeby wiedzieć czy interesująca nas okolica czy typ nieruchomości ma tendencję do wzrostu lub spadku cen.

Przez ostatnie cztery lata mieszkaliśmy z mężem w miejscowości, w której było bardzo mało mieszkań na wynajem, bo domy były tanie i ludzie woleli kupować niż wynajmować. Niestety na przestrzeni tych czterech lat ceny w tej miejscowości poszybowały w górę - musieliśmy więc szukać gdzie indziej. Szukaliśmy w promieniu 15 mil od mojej i męża pracy. Wiadomo, że najfajniejsze są domki wolnostojące - czyli bungalow albo villa. Niestety, takich domów jest w Szkocji mało i są drogie, wiedzieliśmy więc, że trzeba nastawić się na bliźniaka lub zabudowę szeregową. Życie zweryfikowało też nasze potrzeby - znaleźliśmy sporo domów z dwoma/trzema sypialniami i podjazdem, ale żaden w naszym budżecie nie miał dwóch łazienek. Musiałam więc odpuścić sobie dodatkowy kibelek. Na szczęście nasz dom ma duży schowek obok pionu kanalizacyjnego - być może kiedyś przerobimy go na toaletę!

* w UK kiedy mowa o nieruchomościach podaje się liczbę sypialni, nie ogólną liczbę pomieszczeń. Mój dom ma trzy sypialnie i salon, więc wystawiony był jako "three bedroom house". Metraż również nie jest informacją pierwszorzędną - często w ogłoszeniach w ogóle nie ma podanego metrażu, znajdziemy go dopiero w home report. Nie praktykuje się też przeliczania ceny na metr kwadratowy.

Uporządkuj finanse - credit rating

Czy interesowałaś/eś się kiedyś tym jak wygląda twoja historia kredytowa, credit score? Nie? To czas się zainteresować. Istnieją darmowe strony internetowe/aplikacje gdzie za darmo i na bieżąco można sprawdzić swój credit score i dowiedzieć się jak wyglądamy w oczach potencjalnych pożyczkodawców. Najpopularniejsze serwisy to ClearScore i Experian. Podczas rejestracji serwis zapyta o numer twojego konta w banku i/lub karty. Nie peniaj! Potrzebują tej informacji żeby mieć dostęp do twojej historii. Oboje z mężem od lat korzystamy z Experian i nigdy nie mieliśmy żadnych problemów, a bardzo nam to pomogło. Podstawowy wgląd w credit score jest darmowy, a za £14 miesięcznie można wykupić w Experianie "credit expert", który daje nam szczegółowy wgląd w naszą historię, wyszczególnia co konkretnie dodało, a co odjęło nam punkty (bo w zwykłym Experianie będziemy widzieli tylko, że nasza suma punktów się zmieniła, ale nie będziemy wiedzieli dlaczego) i podpowie jak podnieść sobie wynik. Ja na co dzień korzystam z darmowego Experiana, ale kiedy zaczęliśmy rozglądać się za domem przeszłam na płatną wersję żeby trzymać rękę na pulsie. Teraz, kiedy jestem już na swoim, wróciłam do darmowej wersji.

Co ma pozytywny wpływ na nasz credit score:

  • Electoral Roll - nawet jeśli nie masz zamiaru głosować, zarejestruj się jako wyborca, banki na to patrzą
  • historia kredytowa - nie należy bać się pożyczania pieniędzy, tak długo jak robimy to z głową i spłacamy należności na czas, działa to na naszą korzyść - w ten sposób pokazujemy bankom, że potrafimy zarządzać naszymi finansami.

W Internecie jest mnóstwo artykułów mówiących jak poprawić swój credit score, a ja nie jestem doradcą finansowym, więc nie będę wam tu smęcić.

Kiedy masz już w głowie co chcesz, masz pojęcie na co cię stać i masz kontrolę nad swoimi finansami czas pogadać z doradcą ds kredytów hipotecznych, mortgage adviser.

Mortgage Adviser

Każdy bank ma swojego doradcę kredytowego, ale najoczywistszy wybór - kredyt w banku, w którym masz konto - to niekoniecznie najlepszy wybór. Najłatwiejszy, ale nie najlepszy. To czy dostaniesz kredyt czy nie, zależy od twojej historii kredytowej, w którą będzie miał wgląd każdy bank. W bankach nie obowiązuje lojalnościówka, więc to że byłeś dobrym klientem banku X przez ostatnie 10 lat wcale nie oznacza, że to właśnie bank X da ci najkorzystniejszy kredyt. Dlatego najlepiej pójść do niezależnego doradcy kredytowego, independent mortgage adviser, który znajdzie dla ciebie najlepszą ofertę spośród wielu banków. Dla przykładu: ja mam konto w TSB, mąż w RBS, mamy karty kredytowe w Barclay's i Halifax, a kredyt na dom wyszedł nam najkorzystniej w Nationwide.

Poza tym mortgage adviser służy pomocą w innych kwestiach. Jako osoba, która jest na bieżąco z rynkiem nieruchomości będzie w stanie doradzić nie tylko w kwestii kredytu, ale też np dostępnych programów rządowych. My korzystaliśmy z First Home Fund, dofinansowania od szkockiego rządu dla osób kupujących swój pierwszy dom. Program jest już zamknięty, więc nie będę się na jego temat rozpisywać.

Wstępna rozmowa z doradcą jest darmowa. Doradca otrzymuje zapłatę dopiero kiedy kredyt dojdzie do skutku - jest ona wówczas doliczona do twojego kredytu lub do opłat prawniczych.

W międzyczasie odkładamy... na wkład własny

Żeby móc wziąć kredyt potrzebujemy minimum 5% wkładu własnego, zwanego depozytem. Sytuacja na rynku zmienia się - podczas Covidowego lockdownu banki podniosły poprzeczkę i trzeba było mieć minimum 15% depozytu. Poza Covidem standard to 10%, 5% było dostępne od wybranych pożyczkodawców dla osób z dobrą historią kredytową. Nam udało się uzyskać kredyt z 5% depozytu dzięki pomocy rządowej First Home Fund. Widziałam ogłoszenia o kredycie bez depozytu, tzw 100% mortgage, ale one wymagały poręczyciela, który musi mieć własny dom.

Twój doradca kredytowy omówi z tobą dostępne opcje, ale myślę że bezpiecznie jest założyć że potrzebujesz minimum 5%, a najlepiej 10%. Im mniejszy "loan to value", tym większa szansa że dostaniesz kredyt na dobrych warunkach.


LTV = Loan to value = stosunek wysokości kredytu do wartości domu. Jeśli kupujesz dom za 100 tysięcy i masz depozyt 10%, 10 tysięcy, to LTV wynosi 90%.

Uwaga: Twój prawnik ma obowiązek sprawdzić skąd pochodzą pieniądze na wkład własny - będziesz musiał/a przedstawić wyciągi ze swojego konta, udowadniające że masz te pieniądze i skąd się wzięły. W zależności od tego jak skrupulatny jest Twój prawnik - może poprosić o wyciągi z konta sprzed trzech do dwunastu miesięcy. Po co? Ano po to, żeby pokazać że Twój wkład własny to naprawdę wkład własny, a nie np. szybka pożyczka. Jeśli Twój wkład własny to prezent od kogoś, ten ktoś będzie musiał wykazać skąd miał pieniądze oraz napisać oświadczenie, że nie rości sobie praw do nieruchomości, którą kupujesz. My odkładaliśmy na wkład własny na koncie męża i musieliśmy przedstawić rok wyciągów z jego konta oszczędnościowego i konta bieżącego. W ten sposób wykazaliśmy, że miał stały dochód na konto bieżące, z którego przelewał co miesiąc na konto oszczędnościowe.

Mortgage in principle

Mortgage in principle to taka obietnica kredytu. Robi się po to, żeby potem nie było zdziwka. To coś w rodzaju kredytu wstępnego, żeby sprawdzić czy któryś bank nam pożyczy i na jakich warunkach. Ponadto kiedy już szukamy domu wiele agencji nieruchomości pyta, czy mamy mortgage in principle żeby wiedzieć, że szukamy na poważnie. Doradca kredytowy wypełni dla was aplikację na konkretną kwotę, a ponieważ jest to tylko obietnica kredytu, a nie kredyt właściwy, jest to darmowe. Obietnica ta jest ważna przez określony czas, np sześć miesięcy. Jak już znajdziesz swój wymarzony dom, możesz ubiegać się o kredyt na podstawie tej obietnicy od banku, który ją wystawił lub złożyć nową aplikację o kredy właściwy. Ponieważ rynek nieruchomości jest bardzo dynamiczny, bardzo często mamy obietnicę z jednego banku, a kredyt bierzemy z innego. My mieliśmy mortgage in principle z Halifax, a kredyt właściwy wzięliśmy z Nationwide. 

Masz już doradcę, depozyt i mortgage in principle? Czas znaleźć sobie prawnika.

Solicitor

W Szkocji za przebieg całej transakcji odpowiada solicitor, rodzaj adwokata. To solicitor składa w twoim imieniu ofertę kupna, pilnuje kwestii legalnych, zajmuje się tytułami własności, wybiera pieniądze z banku w twoim imieniu i finalizuje transakcję. Mortgage adviserzy współpracują z solicitorami, więc jeśli korzystasz z usług doradcy będzie on w stanie polecić ci sprawdzonego prawnika. Bez prawnika nie będziesz w stanie złożyć oferty kupna, więc znajdź sobie kogoś zanim  zaczniesz oglądać domy.

Szukanie domu - "offers over", czyli ile w sumie ten dom kosztuje?

Kiedy zaczynasz fizycznie szukać nieruchomości jest kilka rzeczy na które musisz zwrócić uwagę: home report, cena, stamp duty i closing date.

  • "offers over" - większość domów wystawione są na zasadzie "offers over £x". Znaczy to dokładnie tyle co dosłowne tłumaczenie - sprzedawca rozważy oferty kupna powyżej kwoty x podanej w ogłoszeniu. To od ciebie zależy ile chcesz zaoferować - jeśli zaoferujesz mniej, twoja oferta może zostać odrzucona z marszu. Oficjalnie przyjmuje się, że z reguły domy są sprzedawane za 10% więcej niż kwota podana w ogłoszeniu (asking price), chociaż oczywiście nie ma reguły. Dużo zależy od tego jak wielu jest chętnych i jak szybko sprzedający chce się pozbyć nieruchomości. Mój dom wystawiony był na oferty powyżej 87 tysięcy, a kupiliśmy go za 91 tysięcy.
Print screen ze strony Zoopla, popularnej wyszukiwarki nieruchomości

  • home report - każdy dom wystawiony na sprzedaż musi mieć sporządzony home report, dostępny do wglądu dla potencjalnych kupujących. Niektóre agencje nieruchomości dorzucają go od razu do ogłoszenia, w niektórych trzeba poprosić żeby ci go przesłali (nie martw się, nie odmówią ;) ). Home report sporządzony jest przez niezależną firmę i zawiera informacje dotyczące nieruchomości - imię właściciela, wiek budynku, jego stan, ocenę efektywności energetycznej itp. Inspektor ogląda budynek i ocenia jego stan w skali 1-3. 1 to dobry stan, 2 może wymagać naprawy w przyszłości, 3 wymaga naprawy. Szukając domu oczywiście chcemy jak najwięcej jedynek i jak najmniej trójek. Trzeba też wziąć pod uwagę, że inspektor to nie wykwalifikowany elektryk/budowlaniec/hydraulik/gazownik. Nie sprawdza nic szczegółowo, nie testuje, tylko ogląda. Dla przykładu - w home report nasza instalacja elektryczna była oceniona na 2, ponieważ bezpieczniki były starego typu, co widać gołym okiem. Kiedy po odbiorze kluczy przyszedł elektryk na profesjonalną inspekcję, okazało się że instalacja elektryczna jest ogólnie w złym stanie i trzeba było ją jak najszybciej wymienić. Inspektor od home report nie mógł tego wiedzieć, wystawił ocenę tylko na podstawie tego co widział z wierzchu. Home raport zawiera również wartość budynku. I tu uwaga ważne: cena podana w home report to cena na jaką bank da ci kredyt. Bank pożycza tylko tyle ile dom jest wart w oczach inspektora. Jeśli zaoferujesz więcej niż wartość podana w home report, będziesz musiał/a dołożyć z własnej kieszeni. Czyli jeśli znajdziesz dom, którego wartość w home report jest oceniona na 100 tysięcy, ale zaoferujesz 110 tysięcy - te dziesięć tysięcy musisz zapłacić w gotówce i nie wlicza się to do depozytu.
strona z home report mojego domu
strona z home report mojego domu

  • Stamp Duty, obecnie nazwane LBTT - Land and Buildings Transaction Tax. Jeśli planujesz zakup nieruchomości za ponad 145 tysięcy funtów, będzie cię obowiązywała dodatkowa opłata. W zależności od widełek wartości opłata ta to procent wartości, zaczyna się od 4%, kończy na 16%... Podaję link do kalkulatora opłaty. Czasami zdarzają się zwolnienia z tej opłaty - w czasie pandemii w Szkocji był "stamp duty holiday" - podniesiono próg opłaty do 250 tysięcy funtów między 15 lipca 2020 a 31 marca 2021.
  • closing date - data do kiedy można składać oferty kupna. Po tej dacie sprzedawca rozważa wszystkie oferty i wybiera komu sprzedać. Czasami jeśli sprzedawcy się spieszy, albo otrzyma wyjątkowo dobrą ofertę dom może zniknąć z rynku przed closing date. 

Składanie oferty

Znalazłeś wymarzony dom? Pora złożyć ofertę. Formalną ofertę składa pisemnie w naszym imieniu prawnik. Potem czekamy na odpowiedź od prawnika  sprzedawcy.

Uwaga: w Szkocji formalną ofertę składa się tylko raz. Nie jest to jak licytacja na eBay, nie wiemy ile zaoferowali inni, nie targujemy się. Jeśli minęła data składania ofert, a nasza została odrzucona, nie mamy możliwości złożenia kolejnej, wyższej oferty. Można ten problem ugryźć składając ofertę werbalną przed closing date - istnieje wtedy możliwość dogadania się. Tak było w naszym przypadku: po obejrzeniu domu zadzwoniliśmy do agencji i złożyliśmy werbalną ofertę na 90 tysięcy. Agencja oddzwoniła i powiedziała, że sprzedająca liczyła na 91 tysięcy i jeśli tyle zaoferujemy, anulują pozostałe oględziny domu i ściągną go ze strony internetowej. Zgodziliśmy się na 91 i na tyle złożyliśmy formalną ofertę przez prawnika, a sprzedająca dotrzymała słowa i przetrzymała dom dla nas.

W Szkocji oferta kupna jest legalnie wiążąca. Składając ofertę zobowiązujemy się do kupna. Sprzedawca przyjmując ofertę zobowiązuje się do sprzedaży. Jeśli po pisemnym przyjęciu oferty, któraś ze stron będzie chciała się wycofać, będzie musiała zapłacić karę. Z tego powodu głupim pomysłem byłoby kozaczenie i składanie ofert na kilka nieruchomości, tak na wszelki wypadek. Nie wiem nawet czy prawnik zgodziłby się złożyć ofertę w twoim imieniu na kilka domów.

Twoja oferta została przyjęta? Czas aplikować o kredyt właściwy i zdać się na prawnika.

Mortgage

Jeśli masz mortgage in principle i nic się nie zmieniło od czasu aplikacji o niego, to będzie trochę szybciej. Twój mortgage advisor będzie szukał najkorzystniejszego dla Ciebie kredytu na podstawie danych z aplikacji o mortgage in principle. Podstawowa różnica jest taka, że mortgage in principle jest wystawiony tylko na twoją osobę, podczas gdy właściwy mortgage jest wystawiony na osobę i adres - w końcu to pożyczka pod zastaw domu ;) proces kupna od strony legalnej może trwać od kilku do kilkunastu tygodni, dlatego kiedy bank zdecyduje się dać nam pożyczkę otrzymujemy "mortgage offer", ofertę kredytu, która jest ważna przez pewien okres czasu, tak aby prawnik miał czas zrobić swoją robotę. Nasza oferta kredytu była ważna na 6 miesięcy, także mieliśmy czas żeby wszystko na spokojnie załatwić.

Teoretycznie dopóki nie mamy w ręce kluczy wszystko się może zdarzyć. Teoretycznie bank może wycofać ofertę pożyczki. Ale nie panikuj, w Szkocji zdarza się to bardzo bardzo rzadko. Mój mąż naczytał się strasznych opowieści na różnych forach, o tym jak ktoś miał już datę odbioru kluczy, ale kilka dni przed tą datą bank się wycofał... może się tak stać, jeśli w naszym życiu finansowym zajdzie duża zmiana. Niektóre banki robią credit check tylko przed zaoferowaniem kredytu, a niektóre sprawdzają przed zaoferowaniem i ponownie przed wydaniem środków. Jeśli w tym czasie zaszła jakaś zmiana, na przykład wzięliśmy kolejny kredyt, straciliśmy pracę itp. bank może się wycofać. Ale tak jak mówiłam, w Szkocji zdarza się to bardzo rzadko. Teoretycznie mamy obowiązek informować o wszelkich zmianach naszego prawnika. A w praktyce... ja zmieniłam pracę podczas aplikacji o kredyt, aplikacja była wypełniona na dane mojej poprzedniej pracy i poparta paskami wypłat z poprzedniej pracy. Nowa praca jest lepiej płatna, ale nie miałam trzech pasków wypłat żeby oprzeć na niej nową aplikację. Mortgage advisor przykazał mi zmianę po prostu przemilczeć. Udało się ;)

Conveyancing

czyli prawnicza robota, która zaczyna się w momencie kiedy składasz ofertę kupna i trwa do momentu odebrania kluczy. Prawnik kupującego oraz prawnik sprzedającego wymieniają między sobą oficjalne listy zwane "missives", w których ustalają warunki transakcji i datę odbioru kluczy. W międzyczasie twój solicitor sprawdza różne rzeczy - np. czy dom jest pod opieką konserwatora zabytków, czy teren jest podatny na katastrofy naturalne, czy ktoś inny może sobie rościć prawa do nieruchomości... Jest to mozolny proces, który trwa, wg mojego mortgage advisera między 8 a 12 tygodni. W praktyce wszystko zależy od tego jak skomplikowana jest transakcja, jak bardzo zajęty jest prawnik i na ile dobrze układa się współpraca między prawnikiem kupującego i sprzedającego.W naszym przypadku było tak: ofertę kupna złożyliśmy 8 marca, prawniczka wyznaczyła wstępną datę odbioru kluczy na 23 kwietnia, później ze względu na pomoc rządową z jakiej korzystaliśmy trzeba było tę datę przesunąć i ostatecznie klucze odebraliśmy 24 maja. Najlepsze jest to, że wszystko dzieje się w sumie za twoimi plecami, nie bierzesz aktywnego udziału w procesie conveyancingu, nie dostajesz do wglądu żadnych dokumentów. Gdzieś w połowie procesu podpisaliśmy z mężem kilka papierków i to by było na tyle, więc w zasadzie od momentu złożenia oferty tylko siedzisz i czekasz na wieści. Nawet po zakończeniu procesu papierkologii nie ma - ja mam tylko list z banku z ofertą kredytu, akt który pokazuje plan mojego osiedla i która działka jest moja oraz "burdens" - akt z warunkami narzuconymi przez lokalny council (coś jak urząd gminny) i to by było na tyle. Księgi wieczyste? A co to takiego? 😂

Home Insurance

Jednym z warunków do sfinalizowania transakcji jest home insurance, ubezpieczenie na dom. Każdy bank tego wymaga, a jeśli nie przekażecie danych ubezpieczenia do prawnika na czas bank przypisze wam ubezpieczenie ze swojej oferty. Oczywiście automatyczne przypisanie ubezpieczenia nie daje wam gwarancji najlepszej oferty, więc najlepiej poszukać samemu przez jakąś internetową porównywarkę. Może to też zrobić za ciebie mortgage advisor. Ja kupiłam ubezpieczenie na dom dwa tygodnie przed datą odbioru kluczy.

Finalizacja transakcji

Jak już pisałam, w Szkocji to prawnik działa w Twoim imieniu. Ostatnim krokiem w transakcji is "conclusion of missives", jest to finalizacja umowy kupna/sprzedaży pomiędzy prawnikami. Prawnik podpisuje wszystko w Twoim imieniu, nie ma więc magicznego momentu kiedy składasz podpis i dom staje się Twój. W Anglii jest "exchange of contracts" i dopiero od tego momentu umowa jest wiążąca. W Szkocji, tak jak pisałam wcześniej, już samo zaakceptowanie oferty kupna przez sprzedającego jest wiążące.

Na kilka dni przed odbiorem kluczy otrzymasz fakturę od prawnika, która będzie zawierała opłaty prawnicze oraz depozyt. Płacisz, a wówczas prawnik prosi o fundusze z banku. Wszystko to dzieje się w bardzo krótkim czasie, ponieważ firmom prawniczym nie wolno przechowywać pieniędzy klientów na swoich kontach aby nie zarabiali na odsetkach. My wpłaciliśmy depozyt  w poniedziałek 17go maja, nasza prawniczka pobrała fundusze z banku w piątek 21 maja, pieniądze zostały przekazane prawnikowi sprzedającego w poniedziałek 24 maja i o godzinie 11:48 otrzymaliśmy telefon, że klucze są gotowe do odbioru :) prawnicy z reguły starają się sfinalizować transakcję przed południem, nasza prawniczka mówiła, że z reguły transfer pieniędzy nie trwa długo, ale ponieważ są to duże kwoty może się czasem przedłużyć nawet do kilku czy kilkunastu godzin, dlatego dobrą praktyką prawniczą jest wykonanie przelewu rano.

A kiedy mamy już klucze... czas otworzyć szampana! Po czym wziąć się za inspekcje...

5 dni roboczych "gwarancji"

Warto wiedzieć: mamy 5 dni roboczych na zgłoszenie do prawnika niezgodności z home report. Jeśli np. ogrzewanie było opisane w home report jako działające, a nie działa nam bojler czy któryś z grzejników, musimy to zgłosić naszemu prawnikowi w przeciągu pięciu dni roboczych od daty odbioru kluczy i sprzedający jest odpowiedzialny za naprawę. Trzeba jednak pamiętać, że liczą się wady i uszkodzenia, a nie zużycie spowodowane wiekiem budynku. Nasza instalacja elektryczna nie przeszła testu bezpieczeństwa, ale nie mogliśmy tego podpiąć pod "gwarancję" - dlatego, że przepisy bezpieczeństwa zmieniają się co jakiś czas i kiedy instalacja była zakładana zgadzała się z ówczesnymi standardami. Wszystkie gniazdka i światła działały, więc skoro coś działa to na kij drążyć temat 🙈

Czas jest bardzo ważny, znajoma kupiła dom, gdzie nie działało ogrzewanie - bojler niby się włączał, ale grzejniki były zimne. W home report napisane było, że bojler jest starego typu, ale nie napisano, że jest jakiś problem z ogrzewaniem. Zainstalowała nowy bojler i mogłaby ubiegać się o zwrot pieniędzy za niego od sprzedającego - niestety zgłosiła to swojemu prawnikowi o dzień za późno.

Warto umówić się ze specjalistą na inspekcję jak tylko poznamy datę odbioru kluczy. My odbieraliśmy klucze w poniedziałek i na wtorek miałam już umówionego elektryka i gazownika - tak jak pisałam wcześniej, inspektor sporządzający home report nie jest specjalistą, tylko się rozgląda, tylko szczegółowa inspekcja da nam pewność, że nasza instalacja elektryczna/gazowa jest bezpieczna. My np. wiedzieliśmy z home report, że bojler jest stary, ale nie wiedzieliśmy że na poddaszu jest zbiornik wody do wyrównywania ciśnienia. Wiedzieliśmy, że instalacja elektryczna jest stara, ale nie wiedzieliśmy, że cały dom jest na jednym obwodzie i ktoś zwatował korki 😅

Wycinek z raportu z serwisu i inspekcji mojego bojlera

Można też zrobić taki myk, że składamy ofertę na dom kondycyjną. Czyli nasz prawnik z liście z ofertą pisze "oferujemy tyle i tyle, pod warunkiem, że pozwolicie na inspekcję tego i tego, a wyniki tej inspekcji będą satysfakcjonujące". Brzmi super i początkowo to rozważaliśmy, ale! Inspekcja bojlera trwa 30-40 minut. Inspekcja instalacji elektrycznej trwa długo - w zależności od wielkości domu - elektryk sprawdza każde gniazdko i każde światło, u nas trwało to trzy godziny. Musielibyśmy znaleźć termin dogodny i dla fachowców i dla agencji nieruchomości. Kiedy kupowaliśmy nasz dom był istny boom na rynku - wszystkie domy sprzedawały się bardzo szybko. Stwierdziliśmy więc, że nie będziemy "wydziwiać", bo jeśli ktoś inny złoży ofertę bez warunków, to sprzedawca stwierdzi, że woli sprzedać komuś kto "nie robi problemów"...



To by było na tyle. Pamiętajcie - nie jestem agentem nieruchomości, doradcą kredytowym czy prawnikiem. Opisuję przebieg procesu z mojej perspektywy. Każda transakcja jest inna, możecie napotkać przeszkody, z którymi ja nie miałam do czynienia. Kiedy zaczynamy rozważać kupno domu i czytamy co trzeba zrobić i załatwić, proces wydaje się bardzo skomplikowany, dlatego popełniłam ten wpis, żeby trochę wyjaśnić jakie kroki trzeba podjąć. Mam nadzieję, że chociaż troszkę komuś pomogę :)

poniedziałek, 26 lipca 2021

Być na Izoteku i nie zwariować - produkty, które pomogły mi przetrwać kurację

Post o pielęgnacji w trakcie kuracji Izotekiem miał być dawno temu... ale mi nie poszło :) kurację Izotekiem skończyłam we wrześniu 2016, ale jako że wbrew planom nie opisywałam postępów na bieżąco wracam teraz z zaległym postem.

Izotretynoina zawarta w Izoteku dezaktywuje gruczoły łojowe, dlatego pielęgnację swojej dotychczas tłustej cery musiałam zmienić o 180 stopni. Cera stała się sucha i wrażliwa. Poniżej przedstawię Wam produkty, których używałam w czasie terapii.

Oczyszczanie
Podczas Izoteku moja cera nagle przestała się lubić z wodą. Był to dla mnie szok, ponieważ nigdy wcześniej nie stosowałam "wacikowego" oczyszczania - żadne płny miceralne czy do makijażu nie dawały mojej tłustej skórze takiego uczucia czystości i odświeżenia jak woda z pianką. Niestety podczas stosowania Izoteku moja skóra stała się bardzo sucha, a na oczyszczanie na mokro dwa razy dziennie reagowała łuszczeniem się na potęgę. W końcu przeprosiłam się z płynem miceralnym. Płyn jak płyn, ja używałam akurat takiego z Kolastyny:


Nie jestem konserem płynów miceralnych, więc nie powiem Wam czy ten jest akurat jakiś super czy nie. Oczyszczał, nie podrażniał, tani był. Jak dla mnie wystarczyło.

W sklepie wolnocłowym kupiłam też sobie piankę Clarins dla cery wrażliwej.


Jest rewelacyjna! Ładnie się pieni, dobrze oczyszcza, a nie podrażnia skóry. Pięknie pachnie. Musiałam jednak ograniczyć jej używanie - kiedy używałam jej rano i wieczorem bardzo się łuszczyłam. Ostatecznie  stanęło na tym, że rano używałam płynu miceralnego, a wieczorem pianki. Taki system zapewnił mi dostatecznie uczucie czystości i świeżości, bez przesadnego przesuszania skóry.

Pielęgnacja oczu
Podczas terapii Izotekiem wszystko co może być suche jest suche - skóra, śluzówki, a także oczy. Mniej więcej w połowie terapii moje oczy zaczęły być nieznośnie suche, zaczerwienione, ropiały czasem do tego stopnia, że rano miałam problem z ich otworzeniem. Z retunkiem przyszedł mi płyn do płukania oczu Optrex Multi Action Eye Wash:


Produkt jest powszechnie dostępny w UK, w supermarketach i aptekach. W składzie ma wyciąg z oczaru wirginilijskiego, alkohol oraz kwas borowy. Płyn pomagał mi rozkleić zaropiałe oczy oraz dawał przyjemne uczucie chłodu. Stosowany dwa-trzy razy dziennie pomógł mi uporać się z ropieniem, po mniej więcej dwóch tygodniach oczy przestały ropieć, były tylko suche. Próbowałam też tańszej, supermarketowej altrnatywy dla tego produktu, ale nie przynosiła ona tak dobrych rezultatów jak Optrex. Płynu używam w sumie do dzisiaj, kiedy tylko czuję że moje oczy są podrażnione i/lub suche.
Ważne: jeśli używacie soczewek kontaktowych musicie je zdjąć przed płukaniem oczu, następnie odczekać ok. 15 minut przed ich ponownym założeniem.

Oprócz płynu dobrze również zaopatrzyć się w krople do oczu. Ja miałam po kilka buteleczek, rozmieszczonych w strategicznych miejscach: jedną w domu, jedną w torebce, jedną w szafce w pracy.

Pielęgnacja miejsc intymnych
Podczas terapii Izotekiem wysuszeniu ulegają śluzówki, a co za tym idzie również nasze miejsca intymne są bardziej suche. Nie wiem jakby to wyglądało u Panów, dla Pań jednak suchość miejsc intymnych to dość poważny problem, który potrafi skutecznie odebrać radość z igraszek łóżkowych. Zaopatrzenie się lubrykant to absolutny mus, chociaż w moim przypadku sam lubrykant to było za mało. Jeszcze przed Izotekiem miałam problemy z suchością miejsc intymnych, więc podczas wysuszającej terapii stosowałam cały arsenał środków.

Do mycia ginekolog przepisał dla mnie emolient Dermol 500:



Dermol to popularny w UK antybakteryjny emolient przepisywany osobom ze skórą suchą i atopową. Nawilża, nie wysusza. Niestety jako emolient w ogóle się nie pieni i miałam problem z przyzwyczajeniem się do używania go jako środka myjącego. Ostatecznie używałam go na przemian z nawilżającym płynem do higieny itymnej z Ziaji, z kwasem hialuronowym:


Prócz nawilżających środkow myjących z pomocą przyszedł mi również Sylk, preparat który pełni podwóją funkcję - środka nawilżającego oraz lubrykanta.



Sylk zachowuje się wobec naszych miejsc intymnych tak jak krem nawilżający wobec skóry - mała ilość po jakimś czasie się wchłania i zapewnia skórze nawilżenie. Ze względu na wchłanianie się należy uważać na ten środek podczas zbliżeń - czasem trzeba powtórzyć aplikację. Jego największą zaletą jest to, że konsystencją jest najbardziej zbliżony do naturalnej kobiecej wilgoci i jest taki w "sam raz". Bo taki np. KY jelly, najpowszechniejszy chyba lubrykant, dla mnie jest po prostu za śliski i osłabia doznania.

Jeśli pomimo stosowania specjalnych środków myjących i lubrykantów nabawimy się jakiś otarć czy podrażnień, to z pomocą przychodzi żel do pielęgnacji okolic intymnych Lacibios Femina:


Jest cholernie wydajny i naprawdę dobry - chłodzi i koi skórę oraz przyspiesza gojenie się otarć. Jak dla mnie rewelacja.

To by było na tyle... Post napisałam w marcu 2017, publikuję go w lipcu 2021! Także wybaczcie, ale więcej grzechów nie pamiętam...

wtorek, 24 maja 2016

Pryszczate kroniki: Jestę wężę, czyli 8 tygodni z Izotekiem/Roaccutane

Witam Was w moim drugim poście o terapii izotretynoiną. Lek zaczęłam przyjmować w kwietniu obecnie jestem w ósmym tygodniu leczenia. O początkach terapii możecie przeczytać [TUTAJ].

Zmiany na skórze
Moja niegdyś tłusta cera, obecnie jest cerą suchą. Pory są zwężone, cera wygląda ładnie i gładko, chociaż cały czas jestem lekko zaczerwieniona na twarzy. Skórę zrzucam tak skutecznie, że nie jeden wąż by pozazdrościł.


Odkryłam również, że muszę bardziej uważać na produkty oczyszczające. Do tej pory używałam The Body Shop Nutriganics Foaming Face Wash - pianki, która wcześniej wydawała mi się bardzo delikatna. Zrobiłam sobie od niej jakąś dwu tygodniową przerwę, w czasie której eksperymentowałam z mleczkiem oczyszczającym - kiedy postanowiłam do niej wrócić skóra zareagowała zaczerwienieniem i szczypaniem. Produkt nie zawiera substancji zapachowych ani parabenów, winowajcą jest najprawdopodobniej kwas salicylowy - sprzymierzeniec skóry tłustej, suchej zdecydowanie nie służący. Wróciłam z podkulonym ogonem do mleczka oczyszczającego. Mleczko sprawuje się ok, ale tęsknię za uczuciem odświeżenia jakie daje ochlapanie twarzy wodą, zwłaszcza rano. Zastanawiam się nad zakupem jakiegoś produktu myjącego dla cery wrażliwej, aby móc porzucić waciki i wrócić do wody.

Odkąd jestem na izotretynoinie nie mam już problemu z wypryskami, za to wciąż mam problem z zaskórnikami. Czytając relacje dziewczyn stosujących różne wysuszające terapie przeciwtrądzikowe (np. retinoidy) spotkałam się ze stwierdzeniami "zaskórniki się po prostu wykruszyły". W moim przypadku tak nie było - mój nos był zawsze mocno zanieczyszczony i izotretynoina tego nie zmieniła. Co więcej, teraz kiedy mam skórę suchą i wrażliwą o wiele trudniej jest się ich pozbyć - w czasie przyjmowania Izoteku nie wolno stosować na skórę żadnych zabiegów typu peelingi czy mikrodermabrazja. Z suchej skóry zaskórniki "wyłażą" o wiele trudniej - kiedy miałam cerę tłustą o wiele łatwiej było je wydusić (tak, wiem że teoretycznie ze skóry nic nie powinno się wyciskać, ja jednak wyciskam), zwłaszcza po całym dniu kiedy cera była przetłuszczona, niemal "wyślizgiwały" się z porów pod naciskiem. Na cerze suchej - cisnę i cisnę i nic. Ostatecznie zdecydowałam się na oczyszczenie nosa moją sprawdzoną metodą - olejek do demakijażu (zaskórniki to nic innego jak nagromadzone w porach sebum, a tłuszcze najlepiej rozpuszczają się w tłuszczach) + szczoteczka do oczyszczania twarzy. Ostatecznie zaskórników udało mi się pozbyć, ale zdecydowanie odradzam Wam takie eksperymenty podczas terapii Izotekiem - przegięłam ze szczoteczką i najzwyczajniej w świecie zdarłam sobie skórę z nosa. Były schodzące płaty skóry, było zaczerwienienie, był strupy. Bolało i przez ponad tydzień wyglądałam jak ofiara przemocy domowej. Kiedy w końcu nos się złuszczył i świat ujrzała "nowa" skóra, wygląda świetnie i czysto, ale co się nacierpiałam po drodze to moje. W związku z tym rada na dziś - jeśli macie mocno zanieczyszczoną skórę, a planujecie terapię izotretynoiną, udajcie się na zabieg oczyszczania do kosmetyczki przed rozpoczęciem kuracji. Zaoszczędzi Wam to potem kombinacji. Ogólnie nie jestem fanką regularnego oczyszczania manualnego - mija się to z celem, bo jest w pewien sposób zabieg dla skóry traumatyczny, a jeśli mamy tłustą cerę, to zaskórniki zawsze wrócą. O wiele lepsze i delikatniejsze dla skóry są regularne zabiegi złuszczające - peeling kawitacyjny czy mikrodermabrazja. W tym przypadku myślę jednak, że taki jednorazowy zabieg oczyszczania sprawdził by się dobrze.

Zmiany we włosach
Odkąd skończyłam -naście lat, miałam bardzo tłuste włosy, wymagające codziennego mycia. I to rano, bo jeśli umyłam włosy wieczorem, to rano były już średnio świeże. W ciągu dnia przetłuszczały się na tyle, że jeśli chciałam gdzieś wyjść wieczorem, to ratunkiem był albo suchy szampon, albo kolejne mycie. Uprzedzając stwierdzenia typu "bo im częściej myjesz włosy, tym bardziej się przetłuszczają" - jeśli mamy tendencję do łojotoku, to to jak często będziemy myć włosy nic nie zmieni. Ja tłuste włosy dostałam w pakiecie do tłustej skóry = mam skłonność do łojotoku i moje gruczoły łojowe będą sebum produkować w swoim tempie, niezależnie od tego czy umyję włosy raz dziennie czy raz na trzy dni. Zbyt rzadkim myciem skóry łojotokowej można sobie wręcz zaszkodzić, bo sebum zatyka pory... Ratunkiem na łojotok jest m.in. izotretynoina - nie tylko moja cera zmieniła się w suchą, skalp również. Obecnie włosy mogę myć raz na trzy dni i wyglądają ok. Zaczął się za to lekki problem z łupieżem - w sumie nic dziwnego, skoro twarz się łuszczy, to dlaczego skalp miałby sobie żałować. Mocne, drogeryjne szampony również przestały mi służyć - ostatnio używałam Aussie, obecnie jest dla mnie za mocno oczyszczający, po użyciu skalp mnie lekko piecze. Zmieniłam szampon na Neutrogena T-Gel i jest lepiej.


Suchar nad suchary
Nie tylko moja cera i włosy stały się bardziej suche - ogólnie wszystko co może być suche, jest suche. Mam suche i spierzchnięte usta i bardzo suchą śluzówkę w nosie. Kiedy nikt nie patrzy namiętnie dłubię w nosie, gdyż naczynka są bardziej skłonne do pękania i robią mi się najzwyczajniej w świecie strupy. Dermatolog przykazał smarować wnętrze nosa wazeliną, co kompletnie zignorowałam, a teraz żałuję i pokornie smaruję - chociaż nie wiem czy smarowanie od samego początku zapobiegłoby tworzeniu się strupów. Dziąsła również są bardziej podatne na krwawienie i pluję pastą do zębów na czerwono. Sucho jest w również w miejscach intymnych - tu z pomocą przychodzi przepisany przez ginekologa żel Sylk - produkt, którego można używać zarówno jako lubrykanta jak i nawilżacza do regularnego stosowania (na takiej samej zasadzie jak stosujemy krem do rąk czy twarzy). Dobrze sprawują się również globulki Cicatridina z kwasem hialuronowym.


Dotychczasowe porównanie

Zalety terapii izotekiem:

+ zdecydowana poprawa stanu cery, brak zmian trądzikowych
+ skóra jest wygładzona, pory zmniejszone
+ skóra i skalp się nie przetłuszczają

Wady:
- intensywne złuszczanie naskórka
- lekkie zaczerwienienie skóry
- wszystko co może być suche jest suche...
- zwiększona podatność na krwawienie (nos, dziąsła)

Czy warto? To będę mogła ocenić dopiero po zakończeniu leczenia (jeszcze dobre 18 tygodni przede mną) - póki co, mimo niedogodności, jestem zadowolona z terapii.

To by było na tyle. Niedługo przygotuję szczegółowe zestawienie produktów jakich używam w codziennej pielęgnacji mojej izotekowej skóry :)

wtorek, 26 kwietnia 2016

Pryszczate kroniki: początki kuracji Izotekiem/Roaccutane

Po dłuższej nieobecności wracam do Was z nową serią: Pryszczate kroniki. Z trądzikiem użeram się od 13 roku życia, czyli już ponad 10 lat. Postanowiłam opowiedzieć Wam o moich zmaganiach z cerą, może znajdziecie jakieś przydatne informacje :)

Serię zaczynam od dupy strony, bo chciałam Wam napisać o moich poprzednich terapiach przed planowaną kuracją Roaccutane, ale mi nie poszło :P Przy Roaccutane zmiany zachodzą dość szybko, więc najpierw napiszę Wam co się dzieje z moją cerą obecnie, a później wrócę do swoich poprzednich terapii.

Co to jest Roaccutane/Izotek?

Są to leki stosowane w terapii trądziku, zawierające izotretynoinę. Na tyle na ile się orientuję, to w Polsce najpopularniejszym lekiem z izotretynoiną jest Izotek, a w Wielkiej Brytani Roaccutane (chociaż znalazłam tez strony po polsku o R., ale nie wiem czy lek ten jest w Polsce dostępny). Ja mieszkam w Szkocji, leczę się więc Roaccutane.

Źródło zdjęcia
 Co robi izotretynoina? Nie jestem farmaceutą ani lekarzem, a google każdy chyba używać potrafi, nie będę więc silić się specjalistyczny bełkot (czyt. kopiować ze stron farmaceutycznych :P). Mówiąc łopatologicznie i skrótowo izotretynoina wybija gruczoły łojowe. Trądzik jest (z reguły) rezultatem wybuchowego połączenia dwóch czynników: bakterii i sebum. Najpopularniejszą metodą leczenia trądziku jest eliminacja bakterii, czyli kuracje antybiotykami doustnymi lub maści antybakteryjne. Jeśli kuracja antybiotykami nie przyniosła rezultatu, wówczas można próbować wyeliminować drugi czynnik - łojotok - tu właśnie wkracza Roaccutane.

Co powinnaś/powinieneś wiedzieć przed rozpoczęciem terapii izotretynoiną?

Przede wszystkim należy wziąć pod uwagę, że izotretynoina to nie rurki z kremem, a mocny lek, który wywołuje nieodwracalne zmiany w skórze. Mój lekarz określa go mianem 'leku toksycznego'. Roaccutane ma szereg możliwych skutków ubocznych, w tym tak poważne jak niewydolność wątroby. Terapia zalecana jest tylko w przypadku upartego trądziku, kiedy inne metody leczenia (np. antybiotyki) nie przyniosły rezultatu. Leczenie musi odbywać się pod stałą kontrolą lekarza, który powinien konkretne rzeczy sprawdzić zanim nam lek przepisze.

Czego należy dopilnować przed terapią izotretynoiną?
  • w przypadku Pań - antykoncepcja. Nie wiem jak wygląda to w Polsce, ale w UK jesteśmy zobowiązane używać dwóch metod antykoncepcji zanim lekarz przepisze nam Roaccutane. Z reguły są to połączenia typu hormony + spirala, lub hormony + prezerwatywy. Mój lekarz przepisuje pacjentkom implant antykoncepcyjny, z dwóch powodów: jest to jedna z najskuteczniejszych metod (w przypadku pigułki jej skuteczność może zostać osłabiona jeśli nie zażywamy jej o stałej porze) oraz nie obciąża wątroby. O co to całe halo z antykoncepcją? Otóż izotretynoina jest toksyczna i jeśli zdarzy nam się zajść, to płód może zostać uszkodzony. Mój lekarz ujął to tak: jeśli zajdziesz w ciążę, będziesz musiała ją usunąć. Wiadomo, że nikt nas koniem na aborcję nie zaciągnie jeśli jej nie chcemy, ale skoro lek powoduje uszkodzenia płodu i poronienia, to wiadomo że najmądrzej będzie po prostu ciąży w czasie kuracji zapobiegać. Starania o potomka można zacząć minimum miesiąc po zakończeniu terapii izotretynoiną - skonsultuj się z lekarzem. W przypadku mężczyzn sprawa ma się nieco inaczej, bo chociaż badania pokazały że izotretynoina w pewnym stopniu przenika do nasienia, to są to ilości na tyle niewielkie, że nie powinny zaszkodzić dziecku.
  • wątroba i cholesterol - Izotek czy Roaccutane to leki obciążające wątrobę, a więc przed rozpoczęciem terapii lekarz powinien zalecić badanie krwi, żeby upewnić się że z naszą wątrobą wszystko cacy. Izotretynoina może również powodować podniesienie cholesterolu. W czasie terapii krew powinna być badana regularnie - w moim przypadku lekarz daje mi receptę tylko na 4 tygodnie, przy czym tydzień przed wizytą muszę zbadać krew. Podczas wizyty lekarz analizuje wyniki i jeśli moja wątroba ma się dobrze, dostaję receptę na kolejne 4 tygodnie. I tak w kółko Macieju.
  • filtry UV - izotretynoina powoduje nadwrażliwość skóry na słońce, w związku z tym kurację najlepiej przeprowadzać jesienią i zimą. Wiosną i latem należy stosować wysokie filtry SPF i starać się unikać słońca. Weź to pod uwagę jeśli planujesz słoneczne wczasy. Solarium jest stanowczo zakazane.
  • uwrażliwienie skóry - izotretynoina sprawia, że skóra jest nie tylko sucha, ale także bardziej wrażliwa. Jeszcze przed rozpoczęciem terapii warto zaopatrzyć się w nawilżające, hipoalergiczne kosmetyki. Warto poradzić się swojego dermatologa.
  • waga - dawka izotretynoiny jaką powinniśmy zażywać zależy m.in. od naszej wagi - jeśli więc lekarz przepisuje Wam jakąś dawkę bez spytania Was o wagę/zważenia, to powinna Wam się zapalić czerwona lampka.
  • suplementy diety - izotretynoina to pochodna witaminy A. Podczas terapii nasz organizm doświadcza hiperwitaminozy witaminy A, w związku z tym nie wolno stosować żadnych suplementów z tą witaminą.
  • depilacja - jeśli do używania niechcianego owłosienia używasz wosku być może na czas kuracji będziesz musiała zmienić przyzwyczajenia. Ze względu na suchość i wrażliwość skóry podczas terapii nie poleca się depilacji woskiem.
Przede wszystkim nie traktujcie Izoteku lekko i pamiętajcie, że terapia tym lekiem powinna być prowadzona pod okiem lekarza. Czujnym okiem! Znajoma miała sytuację, w której dermatolog podczas pierwszej wizyty w sprawie trądziku i innych problemów skórnych przepisała jej Izotek. Bez pytania o to czy jest aktywna seksualnie, czy stosuje antykoncepcję, bez testu ciążowego, bez badania krwi, bez ważenia. Po protu bach, masz tu receptę i idź już, bo mi kawa stygnie. Jeśli traficie na takiego lekarza, to proszę Was - poszukajcie innego. Nawet jeśli przeczytaliście 500 stron w internecie na temat Izoteku i wydaje Wam się, że wiecie wszystko co możecie wiedzieć i jesteście zdecydowani na tą konkretną terapię. Jak już wcześniej pisałam Izotek może wywoływać poważne działania niepożądane i naprawdę lepiej jest być pod opieką kogoś, kto nie traktuje go lekką ręką.

Jak wyglądało rozpoczęcie terapii w moim przypadku

Do mojego lekarza dermatologa zostałam skierowana przez internistę w 2014 roku. Rozpoczęliśmy dwuletnią terapię antybiotykiem - oksytetracykliną. Dwa lata to maksymalny okres czasu kiedy można przyjmować ten antybiotyk ciągle. W 2015 miałam wizytę kontrolną, czułam się dobrze, więc kontynuowałam oksytetracyklinę + lekarz dopisał mi krem z adapalenem (retinoid). Retinoid przyjął się słabo, podrażniał mi skórę, więc mogłam go stosować góra trzy noce z rzędu, po czym musiałam sobie robić kilka dni przerwy. Zmarszczki mi się spłyciły pięknie, ale trądzik nadal hulał. W styczniu 2016 zakończyłam terapię oksytetracykliną, w marcu miałam kolejną wizytę u dermatologa. Początkowo proponował mi kolejną serię antybiotyków, na którą się nie zgodziłam, ponieważ za każdym razem kiedy antybiotyk odstawiam trądzik wraca (przed oksy brałam jeszcze inny antybiotyk). Zapytałam go o izotretynoinę. Wówczas lekarz opowiedział mi o przebiegu terapii oraz o warunkach jakie muszę spełnić. Dostałam receptę na implant oraz skierowanie na badanie krwi.
Implant odebrałam jak każdy inny lek na receptę z apteki (w Szkocji wszystkie leki na receptę są darmowe), po czym musiałam umówić się do lekarza pierwszego kontaktu (angielski GP - General Practice) na jego "instalację". "Instalacja" odbywa się pod znieczuleniem miejscowym, implant jest zapakowany do specjalnego aplikatora, wygląda to tak:


Źródło zdjęcia
Ten biały patyczek to właśnie implant (a ja go sobie wyobrażałam jako chip :P). Implant wkłada się w wewnętrzną część ramienia niedominującej ręki. Pomimo znieczulenia odczuwałam pewien dyskomfort, wszak ktoś mi wciska coś pod skórę. Przed aplikacją lekarz powinien wykonać test ciążowy, także najlepiej wybrać się z pełnym pęcherzem. Aplikacja nie wymaga szwów, po wszystkim dostajemy mały opatrunek i tyle. Przez następnych kilka dni ramię było wrażliwe na dotyk. Obecnie czuję implant pod skórą (zwłaszcza jak sobie ręką przejadę po drucie od stanika :P), ale nie wiąże się to z żadnym dyskomfortem.
Tydzień po implancie miałam badanie krwi. Tydzień po krwi miałam kolejną wizytę u dermatologa. Dermatolog pobrał mi jeszcze raz krew "na wszelki wypadek", zrobił test ciążowy, zważył mnie, po czym przepisał mi 30mg Roacuttane dziennie, w ilości która starczy mi na cztery tygodnie. Dzisiaj byłam na kolejnym badaniu krwi, a w przyszłym tygodniu mam wizytę u dermatologa, na którą muszę zabrać pojemniczek z moczem do kolejnego testu ciążowego.

Pierwsze tygodnie z Roaccutane - reakcja skóry

Lekarz ostrzegł mnie, że Roaccutane wysusza skórę i będą mi pierzchły usta, które nakazał smarować wazeliną. Zaskoczyło mnie to, jak szybko zaczęłam odczuwać zmiany - usta zaczęły mi wysychać już po drugiej dawce leku. Obecnie jestem w trzecim tygodniu leczenia. Moja skóra zmieniła się z tłustej w suchą. Jedynie nos, który był najbardziej tłustą częścią twarzy, obecnie jest czymś w rodzaju cery normalnej. Skóra wokół oczu i czoło są napięte, policzki mają się nieźle, zaś obszary najbardziej wymęczone trądzikiem - broda, szczęka i dolna część policzków się łuszczą na potęgę. Wypryski nadal się pojawiają - głównie pryszcze nazywane przeze mnie "klasycznymi" - czerwone grudki z białą końcówką. W zeszłym tygodniu było dość źle, wyprysków było sporo, były bolesne, cała dolna część twarzy była zaczerwieniona. Obecnie jest lepiej, cera powoli się uspokaja, chociaż nadal jestem zaczerwieniona.
W związku ze zmianą typu cery musiałam też wprowadzić pewne zmiany do pielęgnacji. Jeszcze przed rozpoczęciem kuracji, zachęcona rewelacyjnymi rezultatami po kremie pod oczy Sana, kupiłam lotion i mleczko z tej samej serii. Kiedy jeszcze miałam tłustą (choć nieco odwodnioną cerę), te dwa produkty dawały radę na polu nawilżenia, obecnie przy cerze suchej nie wystarczają i nakładam na nie jeszcze oliwkowy krem do cery suchej Dr. Organic.



Eksperymentuję też ze sposobami oczyszczania - do tej pory używałam pianek do twarzy o neutralnym lub lekko kwasowym pH, ostatnim nabytkiem była pianka Nutriganics z The Body Shop. Pianka jest delikatna i podrażnia, do cery tłustej sprawuje się dobrze, cery suchej nie krzywdzi, ale też nie jest nawilżająca, więc zaczynam rozglądać się za czymś innym. Nieźle sprawdza się oczyszczanie mleczkiem i tonikiem,  chociaż nie lubię miziać się wacikami i zdecydowanie wolę mycie w tradycyjnym tego słowa znaczeniu.

Oprócz cery różnice zachodzą także na skalpie - ogólnie zawsze miałam mocno przetłuszczające się włosy, wymagające codziennego mycia. Obecnie włosy już nie przetłuszczają się na długości, a przy samych cebulkach. Wciąż myję je codziennie, ale wydaje mi się, że jeszcze tydzień-dwa z Roaccutane i nie będzie już takiej potrzeby. Końcówki włosów również stały się bardziej przesuszone i sianowate, ale odrobina olejku po każdym myciu załatwia sprawę. Najczęściej używam olejku Schwartzkopf, bo dzięki lekkiemu olejkowi morelowemu zmiękcza i nabłyszcza włosy, ale ich nie obciąża.

To by było na tyle póki co. Za jakiś czas napiszę kolejną część o postępach mojej terapii izotretynoiną.

piątek, 22 stycznia 2016

Recenzja zbiorowa produktów z serii Shisheido Aqualabel White up

Witam Was po kolejnej dłuższej nieobecności. Mam nadzieję, że okres Świąteczny upłynął Wam przyjemnie - u mnie w pracy jest to najgorszy okres, stąd też na blogu pustki, dodatkowo na same Święta zjechała się rodzinka... a po Świętach trzeba było odpocząć. Wybrałam się po raz pierwszy na Fuerteventurę i taka ucieczka od panującej w Szkocji zimnicy i ciemnicy była świetnym pomysłem. Serdecznie polecam takie zimowe wakacje ;)

A teraz do rzeczy! Dawno temo, bo jakoś wczesną wiosną pokończyły mi się lotiony i postanowiłam dla odmiany, zamiast po Hada Labo, sięgnąć po coś innego. Postanowiłam spróbować zbudować sobie pielęgnację z produktów japońskich dla odmiany, jako że do tej pory jechałam głównie na koreańcach. Kupiłam wówczas genialny krem pod oczy Sana oraz kilka produktów z serii Aqualabel.


Od lewej: olejek do demakijażu, pianka, lotion (dostępny w trzech wersjach), emulsja (dostępna w dwóch wersjach), effector, krem, filtr SPF50 w postaci mleczka, filtr SPF30 w postaci mleczka, esencja, maseczki płachtowe, baza pod makijaż z filtrem SPF25, krem BB, podkład w kompakcie.

Nie miałam potrzeby kupowania całej serii, olejek jeszcze mam, azjatyckich pianek już nie używam ze względu na wysokie pH, które mi szkodzi, kremów BB, podkładów i maseczek mam od zatracenia... Wybór więc padł na lotion, który był mi najbardziej potrzebny, emulsję, effector i filtr:



Niebieska seria Aqualabel, to seria wybielająca, która zawiera kwas traneksamowy - w medycynie używany przede wszystkim jako lek przeciwkrwotoczny, z czasem jednak odkryto że ma działanie wybielające skórę. Stosowany powierzchniowo zapobiega syntezie i akumulacji melaniny, może więc służyć zarówno jako środek prewencyjny oraz do usuwania powstałych już przebarwień.

Aqualabel White up Lotion R



Lotion jest dostępny w trzech wersjach: S - lekka i odświeżająca, R - nawilżająca, RR - intensywanie nawilżająca. Mimo, że mam tłustą cerę, zdecydowałam się na wersję R - obawiałam się, że w przypadku najlżejszej wersji będzie tak jak z lotionem Kiwamizu, który był przyjemy w użyciu i szybko się wchłaniał, ale jednak niedostatecznie nawilżał. Poza tym wszystkie wersje zawierają alkohol, który sprawia że formuła jest nico lżejsza i szybciej się wchłania, nie obawiałam się więc zbytniego obciążenia. Poza tym lotion, to jednak lotion - tonik, woda, ciężko więc żeby obciążał.
Lotion oprócz kwasu traneksamowego zawiera również znany nam i lubiany kwas hialuronowy o wspaniałych właściwościach nawilżających oraz ekstrakt z korzenia peonii drzewiastej, który ma działanie antyoksydacyjne. Pełny skład znajdziecie u Ratzilli.
Lotion jest bezbarwny i rzadki, wygląda i zachowuje się jak woda. Ma przyjemny, kwiatowy zapach. Nie czuć w nim w ogóle alkoholu. Jest bardzo wydajny - na całą twarz wystarczy dosłownie kilka kropel. Wchłania się dość szybko i kompletnie, w przeciwieństwie do Hada Labo nie pozostawia skóry "lepkiej" - jeśli więc denerwowało Was to w HL, chociaż lubliłyście ogólne działanie produktu, to Aqualabel jest doskonałą alternatywą. W moim odczuciu stopień nawilżenia jest do HL bardzo podobny.
Jeśli chodzi o sposób użycia, to można zarówno nakładać go wacikiem jak tradycyjny tonik lub wklepywać bezpośrednio dłońmi - ja wolę tę drugą metodę.

Plusy:
+ szybko się wchłania
+ wchłania się całkowicie
+ wydajny

Minusy:
- zawiera alkohol i jest perfumowany, co może nie spodobać się bardzo wrażliwej skórze, mnie jednak nie przeszkadza

Cena: od 12 funtów (ok. 70zł) na e-Bay, 75zł w sklepie Japanstore, 95zł w sklepie Berdever

Aqualabel White up Emulsion



Emulsja jest dostępna w dwóch wersjach: S - lekkiej i R - nawilżającej. Ponownie sięgnęłam po wersję nawilżającą. Kosmetyk ma postać mleczka, jest więc łatwy do wydobycia z buteleczki (brak w niej jakiegokolwiek aplikatora, mleczko trzeba sobie po prostu wytrząsnąć). Ma podobny do lotionu, kwiatowy zapach.





Mleczko potrzebuje chwilki żeby się wchłonąć i pozostawia na skórze satynowy połysk. Nawilża w odpowiedni stopniu, skóra jest miękka i gładka, nie obciąża. Niestety, mam wrażenie że nieco zapycha - zwłaszcza na nosie zauważyłam szybki przyrost zaskórników. W zawiązku z tym używałam go w kratkę, przeplatając innymi produktami oraz zaczęłam pomijać nos podczas aplikacji. Poza nosem nie sprawiał mi problemów na żadnej innej części twarzy.

Plusy:
+ ładny zapach
+ nawilża dokładnie tyle ile trzeba, nie obciąża
+ skóra po użyciu jest przyjemna i miękka w dotyku

Minusy:
- troszkę zapycha, w moim przypadku tylko na nosie

Cena: od 12 funtów (ok. 70zł) na e-Bay, 86zł w sklepie Japanstore, 99zł w sklepie Berdever

Aqualabel White up Effector WT



Effector to produkt, który kupiłam w sumie przez pomyłkę. Produkty Aqualabel oglądałam głównie na e-Bay, gdzie niestety opisy japońskich kosmetyków są często bardzo skąpe. U sprzedawcy, u którego zamawiałam produkt był wystawiony jako "Aqualabel Effector WT Essence", myślałam więc że to nic innego jak esencja (lekki produkt nawilżający używany po lotionie/toniku a przed kremem). Okazało się jednak, że esencja jest w wąskim opakowaniu z pompką, natomiast Effector to zupełnie inny rodzaj produktu - ma postać wody, takiej jak lotion i powinien być używany PO lotionie, esencji i mleczku, aby przyspieszyć wchłanianie się produktów.
Cóż, próbowałam go używać po lotionie i mleczku, ale muszę Wam powiedzieć, że okazał się kompletnie bezużyteczny. Nie wiem czy to może brak esencji w układance, czy po prostu produkt jest do bani - zamiast przyspieszać wchłanianie się, tylko je wydłużał, bo podczas gdy mleczko było już prawie wchłonięte, dodanie effectora dodawało tylko wilgoci na twarzy, tak że wszystko musiało się wchłaniać i wysychać od nowa. Jak widać na zdjęciach, przestałam go używać dość szybko.

Plusy:
+ nie zauważyłam żadnych

Minusy:
- powinien poprawiać wchłanianie się produktów, tymczasem je pogarsza, spowalnia, nie dodając do tego żadnych innych korzyści.

Cena: od 13 funtów (ok. 75zł) na e-Bay, 85zł w Japanstore.

Produkt leży i się kurzy, jeśli więc ktoś miałby ochotę go wypróbować, to chętnie odstąpię za koszta przesyłki :)

Aqualabel Perfect Protect Milk SPF50 PA+++



Mleczko jest dostępne w dwóch wersjach - SPF50 PA+++, które widzicie powyżej oraz SPF30 PA++ (opakowanie jest całe granatowe). Produkt ma kwiatowy zapach spokrewniony z resztą serii. Filtry w postaci mleczka należy porządnie wstrząsnąć przed użyciem - w środku opakowania jest kuleczka, która dodatkowo pomaga dokładnie rozmieszać produkt.






Mleczko łatwo rozprowadza się po twarzy, niestety jest dość tłuste. Po nałożeniu na twarz czuję je przez jakiś czas, po chwili się wchłania... nie do końca. Chociaż twarz "przyzwyczaja" się do filtru i po kilku minutach nie czuję się jakbym miała na twarzy coś tłustego, to jednak kiedy jej dotykam w dalszym ciągu czuję na twarzy tłustą warstewkę. Owa tłustość skutecznie zniechęciła mnie do używania tego produktu, ale nie lubię marnotrawstwa, więc próbowałam zużyć go na innych częściach ciała - ramionach, dekolcie - ale tam również się nie sprawdził, za każdym razem kiedy się dotknę natrafiam na tą tłustość, która mnie denerwuje. Produkt nie wchłania się całkowicie nawet po kilku godzinach... Jedyny plus jest taki, że chociaż jest tłuściochem, to przynajmniej nie bieli.

Plusy:
 + nie bieli

Minusy:
- tłusty!!! nie wchłania się całkowicie i pozostawia na skórze tłustą warstewkę.

Cena: 15 funtów (ok. 88zł) na e-Bay.

Podsumowanie
Jedyny produkt, z którego jestem w 100% zadowolona to lotion. Żałuję, że nie kupiłam esencji - nie zdecydowałam się, ponieważ była najdroższym produktem w serii (18 funtów). Mleczko jest ok, chociaż tyłka nie urywa, Effector i filtr to kompletna strata czasu i pieniędzy. Na szczęście lotion polubiłam na tyle, że chociaż reszta produktów sprawdziła się średnio lub wcale, to nadal z chęcią przetestowałabym inne produkty Aqualabel. Słyszałam wiele dobrego o różowej, nawilżającej serii z kolagenem i kwasem hialuronowym:



Ciekawie również wygląda seria anti-ageing z mleczkiem pszczelim, kwasem hialuronowym i żeń szeniem:

Istnieje także mini-seria wybielająca skierowana do cery trądzikowej:



Jak widać jest w czym wybierać, ceny wszystkich produktów są umiarkowane - nie jest to taniocha, ale także nie bardzo wysoka półka cenowa. Biorąc pod uwagę wydajność lotionu czy mleczka myślę, że warto spróbować. W Japanstore oraz Berdever możecie kupić mini zestawy podróżne, które są świetną okazją do wypróbowania kilku produktów na raz stosunkowo niskim kosztem :)

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
 
site design by designer blogs