wtorek, 24 maja 2016

Pryszczate kroniki: Jestę wężę, czyli 8 tygodni z Izotekiem/Roaccutane

Witam Was w moim drugim poście o terapii izotretynoiną. Lek zaczęłam przyjmować w kwietniu obecnie jestem w ósmym tygodniu leczenia. O początkach terapii możecie przeczytać [TUTAJ].

Zmiany na skórze
Moja niegdyś tłusta cera, obecnie jest cerą suchą. Pory są zwężone, cera wygląda ładnie i gładko, chociaż cały czas jestem lekko zaczerwieniona na twarzy. Skórę zrzucam tak skutecznie, że nie jeden wąż by pozazdrościł.


Odkryłam również, że muszę bardziej uważać na produkty oczyszczające. Do tej pory używałam The Body Shop Nutriganics Foaming Face Wash - pianki, która wcześniej wydawała mi się bardzo delikatna. Zrobiłam sobie od niej jakąś dwu tygodniową przerwę, w czasie której eksperymentowałam z mleczkiem oczyszczającym - kiedy postanowiłam do niej wrócić skóra zareagowała zaczerwienieniem i szczypaniem. Produkt nie zawiera substancji zapachowych ani parabenów, winowajcą jest najprawdopodobniej kwas salicylowy - sprzymierzeniec skóry tłustej, suchej zdecydowanie nie służący. Wróciłam z podkulonym ogonem do mleczka oczyszczającego. Mleczko sprawuje się ok, ale tęsknię za uczuciem odświeżenia jakie daje ochlapanie twarzy wodą, zwłaszcza rano. Zastanawiam się nad zakupem jakiegoś produktu myjącego dla cery wrażliwej, aby móc porzucić waciki i wrócić do wody.

Odkąd jestem na izotretynoinie nie mam już problemu z wypryskami, za to wciąż mam problem z zaskórnikami. Czytając relacje dziewczyn stosujących różne wysuszające terapie przeciwtrądzikowe (np. retinoidy) spotkałam się ze stwierdzeniami "zaskórniki się po prostu wykruszyły". W moim przypadku tak nie było - mój nos był zawsze mocno zanieczyszczony i izotretynoina tego nie zmieniła. Co więcej, teraz kiedy mam skórę suchą i wrażliwą o wiele trudniej jest się ich pozbyć - w czasie przyjmowania Izoteku nie wolno stosować na skórę żadnych zabiegów typu peelingi czy mikrodermabrazja. Z suchej skóry zaskórniki "wyłażą" o wiele trudniej - kiedy miałam cerę tłustą o wiele łatwiej było je wydusić (tak, wiem że teoretycznie ze skóry nic nie powinno się wyciskać, ja jednak wyciskam), zwłaszcza po całym dniu kiedy cera była przetłuszczona, niemal "wyślizgiwały" się z porów pod naciskiem. Na cerze suchej - cisnę i cisnę i nic. Ostatecznie zdecydowałam się na oczyszczenie nosa moją sprawdzoną metodą - olejek do demakijażu (zaskórniki to nic innego jak nagromadzone w porach sebum, a tłuszcze najlepiej rozpuszczają się w tłuszczach) + szczoteczka do oczyszczania twarzy. Ostatecznie zaskórników udało mi się pozbyć, ale zdecydowanie odradzam Wam takie eksperymenty podczas terapii Izotekiem - przegięłam ze szczoteczką i najzwyczajniej w świecie zdarłam sobie skórę z nosa. Były schodzące płaty skóry, było zaczerwienienie, był strupy. Bolało i przez ponad tydzień wyglądałam jak ofiara przemocy domowej. Kiedy w końcu nos się złuszczył i świat ujrzała "nowa" skóra, wygląda świetnie i czysto, ale co się nacierpiałam po drodze to moje. W związku z tym rada na dziś - jeśli macie mocno zanieczyszczoną skórę, a planujecie terapię izotretynoiną, udajcie się na zabieg oczyszczania do kosmetyczki przed rozpoczęciem kuracji. Zaoszczędzi Wam to potem kombinacji. Ogólnie nie jestem fanką regularnego oczyszczania manualnego - mija się to z celem, bo jest w pewien sposób zabieg dla skóry traumatyczny, a jeśli mamy tłustą cerę, to zaskórniki zawsze wrócą. O wiele lepsze i delikatniejsze dla skóry są regularne zabiegi złuszczające - peeling kawitacyjny czy mikrodermabrazja. W tym przypadku myślę jednak, że taki jednorazowy zabieg oczyszczania sprawdził by się dobrze.

Zmiany we włosach
Odkąd skończyłam -naście lat, miałam bardzo tłuste włosy, wymagające codziennego mycia. I to rano, bo jeśli umyłam włosy wieczorem, to rano były już średnio świeże. W ciągu dnia przetłuszczały się na tyle, że jeśli chciałam gdzieś wyjść wieczorem, to ratunkiem był albo suchy szampon, albo kolejne mycie. Uprzedzając stwierdzenia typu "bo im częściej myjesz włosy, tym bardziej się przetłuszczają" - jeśli mamy tendencję do łojotoku, to to jak często będziemy myć włosy nic nie zmieni. Ja tłuste włosy dostałam w pakiecie do tłustej skóry = mam skłonność do łojotoku i moje gruczoły łojowe będą sebum produkować w swoim tempie, niezależnie od tego czy umyję włosy raz dziennie czy raz na trzy dni. Zbyt rzadkim myciem skóry łojotokowej można sobie wręcz zaszkodzić, bo sebum zatyka pory... Ratunkiem na łojotok jest m.in. izotretynoina - nie tylko moja cera zmieniła się w suchą, skalp również. Obecnie włosy mogę myć raz na trzy dni i wyglądają ok. Zaczął się za to lekki problem z łupieżem - w sumie nic dziwnego, skoro twarz się łuszczy, to dlaczego skalp miałby sobie żałować. Mocne, drogeryjne szampony również przestały mi służyć - ostatnio używałam Aussie, obecnie jest dla mnie za mocno oczyszczający, po użyciu skalp mnie lekko piecze. Zmieniłam szampon na Neutrogena T-Gel i jest lepiej.


Suchar nad suchary
Nie tylko moja cera i włosy stały się bardziej suche - ogólnie wszystko co może być suche, jest suche. Mam suche i spierzchnięte usta i bardzo suchą śluzówkę w nosie. Kiedy nikt nie patrzy namiętnie dłubię w nosie, gdyż naczynka są bardziej skłonne do pękania i robią mi się najzwyczajniej w świecie strupy. Dermatolog przykazał smarować wnętrze nosa wazeliną, co kompletnie zignorowałam, a teraz żałuję i pokornie smaruję - chociaż nie wiem czy smarowanie od samego początku zapobiegłoby tworzeniu się strupów. Dziąsła również są bardziej podatne na krwawienie i pluję pastą do zębów na czerwono. Sucho jest w również w miejscach intymnych - tu z pomocą przychodzi przepisany przez ginekologa żel Sylk - produkt, którego można używać zarówno jako lubrykanta jak i nawilżacza do regularnego stosowania (na takiej samej zasadzie jak stosujemy krem do rąk czy twarzy). Dobrze sprawują się również globulki Cicatridina z kwasem hialuronowym.


Dotychczasowe porównanie

Zalety terapii izotekiem:

+ zdecydowana poprawa stanu cery, brak zmian trądzikowych
+ skóra jest wygładzona, pory zmniejszone
+ skóra i skalp się nie przetłuszczają

Wady:
- intensywne złuszczanie naskórka
- lekkie zaczerwienienie skóry
- wszystko co może być suche jest suche...
- zwiększona podatność na krwawienie (nos, dziąsła)

Czy warto? To będę mogła ocenić dopiero po zakończeniu leczenia (jeszcze dobre 18 tygodni przede mną) - póki co, mimo niedogodności, jestem zadowolona z terapii.

To by było na tyle. Niedługo przygotuję szczegółowe zestawienie produktów jakich używam w codziennej pielęgnacji mojej izotekowej skóry :)

wtorek, 26 kwietnia 2016

Pryszczate kroniki: początki kuracji Izotekiem/Roaccutane

Po dłuższej nieobecności wracam do Was z nową serią: Pryszczate kroniki. Z trądzikiem użeram się od 13 roku życia, czyli już ponad 10 lat. Postanowiłam opowiedzieć Wam o moich zmaganiach z cerą, może znajdziecie jakieś przydatne informacje :)

Serię zaczynam od dupy strony, bo chciałam Wam napisać o moich poprzednich terapiach przed planowaną kuracją Roaccutane, ale mi nie poszło :P Przy Roaccutane zmiany zachodzą dość szybko, więc najpierw napiszę Wam co się dzieje z moją cerą obecnie, a później wrócę do swoich poprzednich terapii.

Co to jest Roaccutane/Izotek?

Są to leki stosowane w terapii trądziku, zawierające izotretynoinę. Na tyle na ile się orientuję, to w Polsce najpopularniejszym lekiem z izotretynoiną jest Izotek, a w Wielkiej Brytani Roaccutane (chociaż znalazłam tez strony po polsku o R., ale nie wiem czy lek ten jest w Polsce dostępny). Ja mieszkam w Szkocji, leczę się więc Roaccutane.

Źródło zdjęcia
 Co robi izotretynoina? Nie jestem farmaceutą ani lekarzem, a google każdy chyba używać potrafi, nie będę więc silić się specjalistyczny bełkot (czyt. kopiować ze stron farmaceutycznych :P). Mówiąc łopatologicznie i skrótowo izotretynoina wybija gruczoły łojowe. Trądzik jest (z reguły) rezultatem wybuchowego połączenia dwóch czynników: bakterii i sebum. Najpopularniejszą metodą leczenia trądziku jest eliminacja bakterii, czyli kuracje antybiotykami doustnymi lub maści antybakteryjne. Jeśli kuracja antybiotykami nie przyniosła rezultatu, wówczas można próbować wyeliminować drugi czynnik - łojotok - tu właśnie wkracza Roaccutane.

Co powinnaś/powinieneś wiedzieć przed rozpoczęciem terapii izotretynoiną?

Przede wszystkim należy wziąć pod uwagę, że izotretynoina to nie rurki z kremem, a mocny lek, który wywołuje nieodwracalne zmiany w skórze. Mój lekarz określa go mianem 'leku toksycznego'. Roaccutane ma szereg możliwych skutków ubocznych, w tym tak poważne jak niewydolność wątroby. Terapia zalecana jest tylko w przypadku upartego trądziku, kiedy inne metody leczenia (np. antybiotyki) nie przyniosły rezultatu. Leczenie musi odbywać się pod stałą kontrolą lekarza, który powinien konkretne rzeczy sprawdzić zanim nam lek przepisze.

Czego należy dopilnować przed terapią izotretynoiną?
  • w przypadku Pań - antykoncepcja. Nie wiem jak wygląda to w Polsce, ale w UK jesteśmy zobowiązane używać dwóch metod antykoncepcji zanim lekarz przepisze nam Roaccutane. Z reguły są to połączenia typu hormony + spirala, lub hormony + prezerwatywy. Mój lekarz przepisuje pacjentkom implant antykoncepcyjny, z dwóch powodów: jest to jedna z najskuteczniejszych metod (w przypadku pigułki jej skuteczność może zostać osłabiona jeśli nie zażywamy jej o stałej porze) oraz nie obciąża wątroby. O co to całe halo z antykoncepcją? Otóż izotretynoina jest toksyczna i jeśli zdarzy nam się zajść, to płód może zostać uszkodzony. Mój lekarz ujął to tak: jeśli zajdziesz w ciążę, będziesz musiała ją usunąć. Wiadomo, że nikt nas koniem na aborcję nie zaciągnie jeśli jej nie chcemy, ale skoro lek powoduje uszkodzenia płodu i poronienia, to wiadomo że najmądrzej będzie po prostu ciąży w czasie kuracji zapobiegać. Starania o potomka można zacząć minimum miesiąc po zakończeniu terapii izotretynoiną - skonsultuj się z lekarzem. W przypadku mężczyzn sprawa ma się nieco inaczej, bo chociaż badania pokazały że izotretynoina w pewnym stopniu przenika do nasienia, to są to ilości na tyle niewielkie, że nie powinny zaszkodzić dziecku.
  • wątroba i cholesterol - Izotek czy Roaccutane to leki obciążające wątrobę, a więc przed rozpoczęciem terapii lekarz powinien zalecić badanie krwi, żeby upewnić się że z naszą wątrobą wszystko cacy. Izotretynoina może również powodować podniesienie cholesterolu. W czasie terapii krew powinna być badana regularnie - w moim przypadku lekarz daje mi receptę tylko na 4 tygodnie, przy czym tydzień przed wizytą muszę zbadać krew. Podczas wizyty lekarz analizuje wyniki i jeśli moja wątroba ma się dobrze, dostaję receptę na kolejne 4 tygodnie. I tak w kółko Macieju.
  • filtry UV - izotretynoina powoduje nadwrażliwość skóry na słońce, w związku z tym kurację najlepiej przeprowadzać jesienią i zimą. Wiosną i latem należy stosować wysokie filtry SPF i starać się unikać słońca. Weź to pod uwagę jeśli planujesz słoneczne wczasy. Solarium jest stanowczo zakazane.
  • uwrażliwienie skóry - izotretynoina sprawia, że skóra jest nie tylko sucha, ale także bardziej wrażliwa. Jeszcze przed rozpoczęciem terapii warto zaopatrzyć się w nawilżające, hipoalergiczne kosmetyki. Warto poradzić się swojego dermatologa.
  • waga - dawka izotretynoiny jaką powinniśmy zażywać zależy m.in. od naszej wagi - jeśli więc lekarz przepisuje Wam jakąś dawkę bez spytania Was o wagę/zważenia, to powinna Wam się zapalić czerwona lampka.
  • suplementy diety - izotretynoina to pochodna witaminy A. Podczas terapii nasz organizm doświadcza hiperwitaminozy witaminy A, w związku z tym nie wolno stosować żadnych suplementów z tą witaminą.
  • depilacja - jeśli do używania niechcianego owłosienia używasz wosku być może na czas kuracji będziesz musiała zmienić przyzwyczajenia. Ze względu na suchość i wrażliwość skóry podczas terapii nie poleca się depilacji woskiem.
Przede wszystkim nie traktujcie Izoteku lekko i pamiętajcie, że terapia tym lekiem powinna być prowadzona pod okiem lekarza. Czujnym okiem! Znajoma miała sytuację, w której dermatolog podczas pierwszej wizyty w sprawie trądziku i innych problemów skórnych przepisała jej Izotek. Bez pytania o to czy jest aktywna seksualnie, czy stosuje antykoncepcję, bez testu ciążowego, bez badania krwi, bez ważenia. Po protu bach, masz tu receptę i idź już, bo mi kawa stygnie. Jeśli traficie na takiego lekarza, to proszę Was - poszukajcie innego. Nawet jeśli przeczytaliście 500 stron w internecie na temat Izoteku i wydaje Wam się, że wiecie wszystko co możecie wiedzieć i jesteście zdecydowani na tą konkretną terapię. Jak już wcześniej pisałam Izotek może wywoływać poważne działania niepożądane i naprawdę lepiej jest być pod opieką kogoś, kto nie traktuje go lekką ręką.

Jak wyglądało rozpoczęcie terapii w moim przypadku

Do mojego lekarza dermatologa zostałam skierowana przez internistę w 2014 roku. Rozpoczęliśmy dwuletnią terapię antybiotykiem - oksytetracykliną. Dwa lata to maksymalny okres czasu kiedy można przyjmować ten antybiotyk ciągle. W 2015 miałam wizytę kontrolną, czułam się dobrze, więc kontynuowałam oksytetracyklinę + lekarz dopisał mi krem z adapalenem (retinoid). Retinoid przyjął się słabo, podrażniał mi skórę, więc mogłam go stosować góra trzy noce z rzędu, po czym musiałam sobie robić kilka dni przerwy. Zmarszczki mi się spłyciły pięknie, ale trądzik nadal hulał. W styczniu 2016 zakończyłam terapię oksytetracykliną, w marcu miałam kolejną wizytę u dermatologa. Początkowo proponował mi kolejną serię antybiotyków, na którą się nie zgodziłam, ponieważ za każdym razem kiedy antybiotyk odstawiam trądzik wraca (przed oksy brałam jeszcze inny antybiotyk). Zapytałam go o izotretynoinę. Wówczas lekarz opowiedział mi o przebiegu terapii oraz o warunkach jakie muszę spełnić. Dostałam receptę na implant oraz skierowanie na badanie krwi.
Implant odebrałam jak każdy inny lek na receptę z apteki (w Szkocji wszystkie leki na receptę są darmowe), po czym musiałam umówić się do lekarza pierwszego kontaktu (angielski GP - General Practice) na jego "instalację". "Instalacja" odbywa się pod znieczuleniem miejscowym, implant jest zapakowany do specjalnego aplikatora, wygląda to tak:


Źródło zdjęcia
Ten biały patyczek to właśnie implant (a ja go sobie wyobrażałam jako chip :P). Implant wkłada się w wewnętrzną część ramienia niedominującej ręki. Pomimo znieczulenia odczuwałam pewien dyskomfort, wszak ktoś mi wciska coś pod skórę. Przed aplikacją lekarz powinien wykonać test ciążowy, także najlepiej wybrać się z pełnym pęcherzem. Aplikacja nie wymaga szwów, po wszystkim dostajemy mały opatrunek i tyle. Przez następnych kilka dni ramię było wrażliwe na dotyk. Obecnie czuję implant pod skórą (zwłaszcza jak sobie ręką przejadę po drucie od stanika :P), ale nie wiąże się to z żadnym dyskomfortem.
Tydzień po implancie miałam badanie krwi. Tydzień po krwi miałam kolejną wizytę u dermatologa. Dermatolog pobrał mi jeszcze raz krew "na wszelki wypadek", zrobił test ciążowy, zważył mnie, po czym przepisał mi 30mg Roacuttane dziennie, w ilości która starczy mi na cztery tygodnie. Dzisiaj byłam na kolejnym badaniu krwi, a w przyszłym tygodniu mam wizytę u dermatologa, na którą muszę zabrać pojemniczek z moczem do kolejnego testu ciążowego.

Pierwsze tygodnie z Roaccutane - reakcja skóry

Lekarz ostrzegł mnie, że Roaccutane wysusza skórę i będą mi pierzchły usta, które nakazał smarować wazeliną. Zaskoczyło mnie to, jak szybko zaczęłam odczuwać zmiany - usta zaczęły mi wysychać już po drugiej dawce leku. Obecnie jestem w trzecim tygodniu leczenia. Moja skóra zmieniła się z tłustej w suchą. Jedynie nos, który był najbardziej tłustą częścią twarzy, obecnie jest czymś w rodzaju cery normalnej. Skóra wokół oczu i czoło są napięte, policzki mają się nieźle, zaś obszary najbardziej wymęczone trądzikiem - broda, szczęka i dolna część policzków się łuszczą na potęgę. Wypryski nadal się pojawiają - głównie pryszcze nazywane przeze mnie "klasycznymi" - czerwone grudki z białą końcówką. W zeszłym tygodniu było dość źle, wyprysków było sporo, były bolesne, cała dolna część twarzy była zaczerwieniona. Obecnie jest lepiej, cera powoli się uspokaja, chociaż nadal jestem zaczerwieniona.
W związku ze zmianą typu cery musiałam też wprowadzić pewne zmiany do pielęgnacji. Jeszcze przed rozpoczęciem kuracji, zachęcona rewelacyjnymi rezultatami po kremie pod oczy Sana, kupiłam lotion i mleczko z tej samej serii. Kiedy jeszcze miałam tłustą (choć nieco odwodnioną cerę), te dwa produkty dawały radę na polu nawilżenia, obecnie przy cerze suchej nie wystarczają i nakładam na nie jeszcze oliwkowy krem do cery suchej Dr. Organic.



Eksperymentuję też ze sposobami oczyszczania - do tej pory używałam pianek do twarzy o neutralnym lub lekko kwasowym pH, ostatnim nabytkiem była pianka Nutriganics z The Body Shop. Pianka jest delikatna i podrażnia, do cery tłustej sprawuje się dobrze, cery suchej nie krzywdzi, ale też nie jest nawilżająca, więc zaczynam rozglądać się za czymś innym. Nieźle sprawdza się oczyszczanie mleczkiem i tonikiem,  chociaż nie lubię miziać się wacikami i zdecydowanie wolę mycie w tradycyjnym tego słowa znaczeniu.

Oprócz cery różnice zachodzą także na skalpie - ogólnie zawsze miałam mocno przetłuszczające się włosy, wymagające codziennego mycia. Obecnie włosy już nie przetłuszczają się na długości, a przy samych cebulkach. Wciąż myję je codziennie, ale wydaje mi się, że jeszcze tydzień-dwa z Roaccutane i nie będzie już takiej potrzeby. Końcówki włosów również stały się bardziej przesuszone i sianowate, ale odrobina olejku po każdym myciu załatwia sprawę. Najczęściej używam olejku Schwartzkopf, bo dzięki lekkiemu olejkowi morelowemu zmiękcza i nabłyszcza włosy, ale ich nie obciąża.

To by było na tyle póki co. Za jakiś czas napiszę kolejną część o postępach mojej terapii izotretynoiną.

piątek, 22 stycznia 2016

Recenzja zbiorowa produktów z serii Shisheido Aqualabel White up

Witam Was po kolejnej dłuższej nieobecności. Mam nadzieję, że okres Świąteczny upłynął Wam przyjemnie - u mnie w pracy jest to najgorszy okres, stąd też na blogu pustki, dodatkowo na same Święta zjechała się rodzinka... a po Świętach trzeba było odpocząć. Wybrałam się po raz pierwszy na Fuerteventurę i taka ucieczka od panującej w Szkocji zimnicy i ciemnicy była świetnym pomysłem. Serdecznie polecam takie zimowe wakacje ;)

A teraz do rzeczy! Dawno temo, bo jakoś wczesną wiosną pokończyły mi się lotiony i postanowiłam dla odmiany, zamiast po Hada Labo, sięgnąć po coś innego. Postanowiłam spróbować zbudować sobie pielęgnację z produktów japońskich dla odmiany, jako że do tej pory jechałam głównie na koreańcach. Kupiłam wówczas genialny krem pod oczy Sana oraz kilka produktów z serii Aqualabel.


Od lewej: olejek do demakijażu, pianka, lotion (dostępny w trzech wersjach), emulsja (dostępna w dwóch wersjach), effector, krem, filtr SPF50 w postaci mleczka, filtr SPF30 w postaci mleczka, esencja, maseczki płachtowe, baza pod makijaż z filtrem SPF25, krem BB, podkład w kompakcie.

Nie miałam potrzeby kupowania całej serii, olejek jeszcze mam, azjatyckich pianek już nie używam ze względu na wysokie pH, które mi szkodzi, kremów BB, podkładów i maseczek mam od zatracenia... Wybór więc padł na lotion, który był mi najbardziej potrzebny, emulsję, effector i filtr:



Niebieska seria Aqualabel, to seria wybielająca, która zawiera kwas traneksamowy - w medycynie używany przede wszystkim jako lek przeciwkrwotoczny, z czasem jednak odkryto że ma działanie wybielające skórę. Stosowany powierzchniowo zapobiega syntezie i akumulacji melaniny, może więc służyć zarówno jako środek prewencyjny oraz do usuwania powstałych już przebarwień.

Aqualabel White up Lotion R



Lotion jest dostępny w trzech wersjach: S - lekka i odświeżająca, R - nawilżająca, RR - intensywanie nawilżająca. Mimo, że mam tłustą cerę, zdecydowałam się na wersję R - obawiałam się, że w przypadku najlżejszej wersji będzie tak jak z lotionem Kiwamizu, który był przyjemy w użyciu i szybko się wchłaniał, ale jednak niedostatecznie nawilżał. Poza tym wszystkie wersje zawierają alkohol, który sprawia że formuła jest nico lżejsza i szybciej się wchłania, nie obawiałam się więc zbytniego obciążenia. Poza tym lotion, to jednak lotion - tonik, woda, ciężko więc żeby obciążał.
Lotion oprócz kwasu traneksamowego zawiera również znany nam i lubiany kwas hialuronowy o wspaniałych właściwościach nawilżających oraz ekstrakt z korzenia peonii drzewiastej, który ma działanie antyoksydacyjne. Pełny skład znajdziecie u Ratzilli.
Lotion jest bezbarwny i rzadki, wygląda i zachowuje się jak woda. Ma przyjemny, kwiatowy zapach. Nie czuć w nim w ogóle alkoholu. Jest bardzo wydajny - na całą twarz wystarczy dosłownie kilka kropel. Wchłania się dość szybko i kompletnie, w przeciwieństwie do Hada Labo nie pozostawia skóry "lepkiej" - jeśli więc denerwowało Was to w HL, chociaż lubliłyście ogólne działanie produktu, to Aqualabel jest doskonałą alternatywą. W moim odczuciu stopień nawilżenia jest do HL bardzo podobny.
Jeśli chodzi o sposób użycia, to można zarówno nakładać go wacikiem jak tradycyjny tonik lub wklepywać bezpośrednio dłońmi - ja wolę tę drugą metodę.

Plusy:
+ szybko się wchłania
+ wchłania się całkowicie
+ wydajny

Minusy:
- zawiera alkohol i jest perfumowany, co może nie spodobać się bardzo wrażliwej skórze, mnie jednak nie przeszkadza

Cena: od 12 funtów (ok. 70zł) na e-Bay, 75zł w sklepie Japanstore, 95zł w sklepie Berdever

Aqualabel White up Emulsion



Emulsja jest dostępna w dwóch wersjach: S - lekkiej i R - nawilżającej. Ponownie sięgnęłam po wersję nawilżającą. Kosmetyk ma postać mleczka, jest więc łatwy do wydobycia z buteleczki (brak w niej jakiegokolwiek aplikatora, mleczko trzeba sobie po prostu wytrząsnąć). Ma podobny do lotionu, kwiatowy zapach.





Mleczko potrzebuje chwilki żeby się wchłonąć i pozostawia na skórze satynowy połysk. Nawilża w odpowiedni stopniu, skóra jest miękka i gładka, nie obciąża. Niestety, mam wrażenie że nieco zapycha - zwłaszcza na nosie zauważyłam szybki przyrost zaskórników. W zawiązku z tym używałam go w kratkę, przeplatając innymi produktami oraz zaczęłam pomijać nos podczas aplikacji. Poza nosem nie sprawiał mi problemów na żadnej innej części twarzy.

Plusy:
+ ładny zapach
+ nawilża dokładnie tyle ile trzeba, nie obciąża
+ skóra po użyciu jest przyjemna i miękka w dotyku

Minusy:
- troszkę zapycha, w moim przypadku tylko na nosie

Cena: od 12 funtów (ok. 70zł) na e-Bay, 86zł w sklepie Japanstore, 99zł w sklepie Berdever

Aqualabel White up Effector WT



Effector to produkt, który kupiłam w sumie przez pomyłkę. Produkty Aqualabel oglądałam głównie na e-Bay, gdzie niestety opisy japońskich kosmetyków są często bardzo skąpe. U sprzedawcy, u którego zamawiałam produkt był wystawiony jako "Aqualabel Effector WT Essence", myślałam więc że to nic innego jak esencja (lekki produkt nawilżający używany po lotionie/toniku a przed kremem). Okazało się jednak, że esencja jest w wąskim opakowaniu z pompką, natomiast Effector to zupełnie inny rodzaj produktu - ma postać wody, takiej jak lotion i powinien być używany PO lotionie, esencji i mleczku, aby przyspieszyć wchłanianie się produktów.
Cóż, próbowałam go używać po lotionie i mleczku, ale muszę Wam powiedzieć, że okazał się kompletnie bezużyteczny. Nie wiem czy to może brak esencji w układance, czy po prostu produkt jest do bani - zamiast przyspieszać wchłanianie się, tylko je wydłużał, bo podczas gdy mleczko było już prawie wchłonięte, dodanie effectora dodawało tylko wilgoci na twarzy, tak że wszystko musiało się wchłaniać i wysychać od nowa. Jak widać na zdjęciach, przestałam go używać dość szybko.

Plusy:
+ nie zauważyłam żadnych

Minusy:
- powinien poprawiać wchłanianie się produktów, tymczasem je pogarsza, spowalnia, nie dodając do tego żadnych innych korzyści.

Cena: od 13 funtów (ok. 75zł) na e-Bay, 85zł w Japanstore.

Produkt leży i się kurzy, jeśli więc ktoś miałby ochotę go wypróbować, to chętnie odstąpię za koszta przesyłki :)

Aqualabel Perfect Protect Milk SPF50 PA+++



Mleczko jest dostępne w dwóch wersjach - SPF50 PA+++, które widzicie powyżej oraz SPF30 PA++ (opakowanie jest całe granatowe). Produkt ma kwiatowy zapach spokrewniony z resztą serii. Filtry w postaci mleczka należy porządnie wstrząsnąć przed użyciem - w środku opakowania jest kuleczka, która dodatkowo pomaga dokładnie rozmieszać produkt.






Mleczko łatwo rozprowadza się po twarzy, niestety jest dość tłuste. Po nałożeniu na twarz czuję je przez jakiś czas, po chwili się wchłania... nie do końca. Chociaż twarz "przyzwyczaja" się do filtru i po kilku minutach nie czuję się jakbym miała na twarzy coś tłustego, to jednak kiedy jej dotykam w dalszym ciągu czuję na twarzy tłustą warstewkę. Owa tłustość skutecznie zniechęciła mnie do używania tego produktu, ale nie lubię marnotrawstwa, więc próbowałam zużyć go na innych częściach ciała - ramionach, dekolcie - ale tam również się nie sprawdził, za każdym razem kiedy się dotknę natrafiam na tą tłustość, która mnie denerwuje. Produkt nie wchłania się całkowicie nawet po kilku godzinach... Jedyny plus jest taki, że chociaż jest tłuściochem, to przynajmniej nie bieli.

Plusy:
 + nie bieli

Minusy:
- tłusty!!! nie wchłania się całkowicie i pozostawia na skórze tłustą warstewkę.

Cena: 15 funtów (ok. 88zł) na e-Bay.

Podsumowanie
Jedyny produkt, z którego jestem w 100% zadowolona to lotion. Żałuję, że nie kupiłam esencji - nie zdecydowałam się, ponieważ była najdroższym produktem w serii (18 funtów). Mleczko jest ok, chociaż tyłka nie urywa, Effector i filtr to kompletna strata czasu i pieniędzy. Na szczęście lotion polubiłam na tyle, że chociaż reszta produktów sprawdziła się średnio lub wcale, to nadal z chęcią przetestowałabym inne produkty Aqualabel. Słyszałam wiele dobrego o różowej, nawilżającej serii z kolagenem i kwasem hialuronowym:



Ciekawie również wygląda seria anti-ageing z mleczkiem pszczelim, kwasem hialuronowym i żeń szeniem:

Istnieje także mini-seria wybielająca skierowana do cery trądzikowej:



Jak widać jest w czym wybierać, ceny wszystkich produktów są umiarkowane - nie jest to taniocha, ale także nie bardzo wysoka półka cenowa. Biorąc pod uwagę wydajność lotionu czy mleczka myślę, że warto spróbować. W Japanstore oraz Berdever możecie kupić mini zestawy podróżne, które są świetną okazją do wypróbowania kilku produktów na raz stosunkowo niskim kosztem :)

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
 
site design by designer blogs