niedziela, 29 marca 2015

Pozytywne zaskoczenie - pianki do twarzy z Body Shopu

The Body Shop lubię głównie ze względu na apetyczne zapach ich produktów. Do tej pory kupowałam u nich głównie kosmetyki które ładnie pachną i którymi trudno sobie zaszkodzić, przede wszystkim balsamy do ciała. Do ich kosmetyków do pielęgnacji twarzy podchodziłam z rezerwą i nawet nie miałam zamiaru ich próbować, aż pewnego dnia skończyły mi się wszystkie maseczki z Polski. W UK jest bieda z maseczkami, w aptekach, sklepach i Avonach praktycznie wszystko na glince, ja za glinką nie przepadam, najbardziej lubię maseczki, które można zostawić na skórze do wchłonięcia. No i jedyne miejsce, gdzie udało mi się takie maseczki znaleźć (w normalnych cenach, bo po żadnych bardziej burżujskich firmach nie patrzyłam) to właśnie Body Shop. Kupiłam dwie, a że akurat mieli promocję "3 za 2" (spośród trzech kosmetyków najtańszy mamy gratis), to grzech było nie skorzystać. Stałam w tym sklepie jak ciele zastanawiając się pół godziny co chcę, bo balsamów akurat mam za dużo, chwyciłam więc za piankę do twarzy z witaminą E. Nie miałam wobec pianki żadnych konkretnych wymagań, ot typowa zapchaj dziura, bo moja ostatnia pianka od Mizon okazała się niewypałem, a na dostawę z Korei trzeba czekać około dwóch tygodni i czymś twarz myć w tym czasie. Body Shop jednak pozytywnie mnie zaskoczył.




Vitamin E Gentle Facial Wash



Opis produktu: delikatny produkt do mycia twarzy, który pozostawia skórę czystą, miękką i odświeżoną. Produkty z serii "witamina E" mają za zadanie zapobiegać przedwczesnemu starzeniu się skóry.
Skład: Aqua, Glycine Soja (Soybean) Oil, Cocamidopropyl Betaine, Coco-Glucoside, Triticum Vulgare Germ Oil/Triticum Vulgare (Wheat) Germ Oil, Sodium Laureth Sulfate, Acrylates/C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Acrylates/Steareth-20 Methacrylate Copolymer, Phenoxyethanol, Tocopheryl Acetate, Sodium Hydroxide, Sodium Benzoate, Fragrance, Benzyl Benzoat, Hydroxycitronellal, Disodium EDTA, Limonene, Geraniol, Tocopherol, Linalool, Citronellol, Cinnamyl Alcohol, CI 17200/Red 33, CI 14700/Red 4

W składzie znajdziemy olejek z soi, który jest bogaty w witaminy z grupy B, witaminę E i witaminę K oraz kwas Omega-6. Soja ma właściwości antyoksydacyjne i nawilżające. Pianka zawiera również olejek z kiełków pszenicy, kolejne źródło witaminy E i antyoksydantów.





Pianka ma bardzo kremową konsystencję oraz zapach z rodziny zapachów kremów Nivea. Zamknięta jest w miękkiej tubce o pojemności 100ml. Pieni się słabo, ale daje poślizg, dzięki czemu łatwo rozprowadza się na skórze. Pianka jest faktycznie bardzo łagodna, nie szczypie w oczy, nie wysusza ani nie ściąga skóry, co po piance Mizon było istnym zbawieniem. Niestety w porównaniu do koreańskich pieniaczy jest dość mało wydajna, tubka starczyła mi tylko na miesiąc z hakiem.

Jednak nie tylko dzięki swojej łagodności pianka stała się jednym z moich ulubionych produktów kosmetycznych. Przede wszystkim to właśnie tej piance zawdzięczam odkrycie, że nie służą mi produkty o odczynie zasadowym. Na blogu Snow White and Asian Pear przeczytałam negatywną recenzję pianki Mizon, odwołującą się do jej wysokiego, zasadowego pH. Z ciekawości kupiłam za grosze na e-Bay papierki lakmusowe, które dotarły do mnie po zakupie pianki Body Shop. Papierki pokazały, że Mizon faktycznie ma zasadowe pH 8, podczas gdy pianka Body Shop ma pH 6, lekko kwaśne. Natychmiastowym efektem zmiany pianki na kwaśną był brak ściągnięcia i wysuszania skóry, natomiast długotrwały efekt przerósł moje oczekiwania - przez cały miesiąc na mojej twarzy nie pojawił się ani jeden pryszcz, dopiero podczas okresu pojawiła się jakaś niewielka dioda. Dzieje się tak ponieważ zdrowy odczyn naszej skóry jest kwaśny, a używając produktów zasadowych obniżamy pH skóry, osłabiając jej naturalną ochronę przed bakteriami. Dzięki lekko kwaśnej piance moja skóra lepiej radziła sobie z bakteriami powodującymi trądzik. Żałuję, że dopiero teraz odkryłam zbawienne działanie kwaśnych produktów myjących, by może oszczędziłabym sobie wielu pryszczy, a co za tym idzie wielu blizn...

Cena: £8,50 (ok. 45zł)

Plusy:
+ kremowa konsystencja
+ łagodność - nie szczypie w oczy, nie ściąga skóry
+ zdrowe dla skóry lekko kwaśne pH
+ nie wysusza skóry

Minusy:
- mało wydajna, co czyni ją dość drogą
- słabo się pieni

Pomegranate Softening Facial Wash



Opis produktu: Oczyszczająca pianka do twarzy, która pozostawia skórę miękką, jaśniejszą i bardziej jędrną. Zmniejsza widoczność zmarszczek. Seria z granatem ma za zadanie walczyć z pierwszymi objawami starzenia się.
Skład: Aqua, Sodium Cocoyl Isethionate, Cetearyl Alcohol, Glycerin, Sorbitol, Sodium Methyl Cocoyl Taurate, Stearic Acid, Cocamidopropyl Betaine, Acrylates Copolymer, Coconut Acid, Bertholletia Excelsa Seed Oil, Caprylyl Glycol, Sodium Chloride, Disodium Lauryl Sulfosuccinate, Sodium Isethionate, Zea Mays Starch, Parfum, Bisabolol, Creatine, Butylene Glycol, Hydrogenated Castor Oil, Sodium Hydroxide, p-Anisic Acid, Punica Granatum Extract, Punica Granatum Seed Oil, Disodium EDTA, Hydroxycitronellal, Citronellol, Pyrus Malus Fruit Extract, Limonene, Geraniol, Ursolic Acid, CI 77891

W składzie znajdziemy  olejek z orzechów brazylijskich, który nawilża, a dzięki wysokiej zawartości selenu ma właściwości antyoksydacyjne. Nie mogło oczywiście zabraknąć granatu, tutaj w postaci zarówno ekstraktu z owoców jak i olejku z pestek. Granat jest silnym antyoksydantem, ma właściwości przeciwzapalne i rozjaśniające. Jest również ekstrakt z jabłek, który jest naturalnym konserwantem, a dzięki zawartości witaminy C ma właściwości rozjaśniające. Pianka nie zawiera SLS, zamiast niego użyto łagodniejszego detergentu - Disodium Lauryl Sulfosuccinate.





Pianka zamknięta jest w miękkiej tubce o pojemności 100ml. Ma postać perłowego kremu, chociaż nie jest aż tak kremowa jak ta z witaminą E. Nie widać tego na zdjęciu, ale lepiej się pieni od witaminy E, dzięki czemu jest o wiele bardziej wydajna. Ma lekko owocowy zapach, ale nie taki jakiego można by się spodziewać po Body Shopie - jest to zapach owoców nieco przejrzałych, na szczęście jednak znośny. Produkt jest łagodny, nie szczypie w oczy, nie wysusza i nie ściąga skóry. Podobnie jak pianka z witaminą E ma zdrowe dla skóry, lekko kwaśne pH 6, dzięki czemu nie mam większych problemów z trądzikiem. Ogólnie nie wierzę w jakieś specjalne działanie przeciwzmarszczkowe produktów takich jak pianka do twarzy, bo siedzi ona za krótko na skórze żeby zdziałać coś konkretnego, jednak wydaje mi się, że od kiedy zaczęłam jej używać moja skóra jest bardziej jędrna. Nie wykluczam jednak, że to tylko efekt placebo ;)

Cena: £11 (ok. 55zł) - droższa od swojej witaminowej siostry, jednak dzięki lepszej wydajności ostateczny koszt wychodzi podobny.

Plusy:
+ lepiej się pieni od witaminy E
+ dość wydajna, używam dwa razy dziennie od ponad dwóch miesięcy i mam jeszcze 1/5 tubki
+ łagodna, nie szczypie w oczy, nie ściąga skóry
+ zdrowe dla skóry pH
+ nie wysusza

Minusy:
- dziwny zapach przejrzałych owoców


Podsumowanie
Ogólnie jestem zadowolona z obu tych produktów i z pewnością będę do nich wracać. Bardzo lubiłam moje mocno pieniące się koreańskie pianki, teraz wiedząc jednak że wysokie pH mi szkodzi, nie będę więcej kupować ich w ciemno. Właścicielka bloga Snow White and Asian Pear wraz z innymi blogerkami stworzyła internetowy indeks pH azjatyckich produktów myjących, warto do niego zajrzeć (podziękowania dla Chiao, która go znalazła). Nie każdemu szkodzi wysokie pH, myślę że warto jednak popróbować produktów z różnym odczynem - a nóż okaże się, że wystarczy jedna prosta zmiana aby znacznie poprawić stan naszej skóry.

sobota, 14 marca 2015

Bezinwazyjne wypełnianie doliny łez - naturalne wypełniacze

Dzisiaj post, którego napisanie zajęło mi nieco ponad pół roku. Od zawsze zmagam się z problematyczną skórą wokół oczu - cienie, worki, zmarszczki. Cieniami w sumie przestałam się przejmować, mam je od zawsze, dostały mi się w spadku po tacie - od dziecka mam siną skórę wokół oczu, czego powodem są płytko umiejscowione naczynia krwionośne i w sumie nic z tym fantem się nie da zrobić. Zmarszczki - wiadomo ;) jednak najnowszym problemem zaczęły być worki, które w ciągu ostatniego roku uległy znacznemu pogorszeniu. Ludzie w pracy cały czas pytali mnie dlaczego jestem zmęczona i czy dobrze się czuje, nawet jeśli wzorowo przespałam 10 godzin i czułam się wypoczęta. Mając dość swojej zmęczonej twarzy zaczęłam stosować różne triki: elementy masażu Tanaka, ćwiczenia z jogi twarzy, masaż kostkami lodu. Niestety żaden sposób nie pomagał. W końcu sfrustrowana postanowiłam dokładniej zbadać temat, stojąc pół godziny przed lustrem i macając się pod oczami odkryłam dlaczego nie pomagały mi sposoby na worki: moim problemem nie były worki, a dolina łez.

Czym jest dolina łez?
Dolina łez to ubytek w tkance tłuszczowej pod skórą, biegnący ukośnie od wewnętrznego kącika ust ku policzkowi, wzdłuż linii oczodołu. Spowodowane może być nagłą utratą wagi lub upływem czasu - z wiekiem nasza skóra wiotczeje i przesuwa się w dół, tworząc zapadnięcie.

Worki czy dolina?
Worki pod oczami są zjawiskiem odwrotnym do doliny łez - opuchnięciem pod oczami, spowodowane nagromadzeniem limfy i/lub tkanki tłuszczowej, które można usunąć drenażem limfatycznym lub lipolizą iniekcyjną. Mimo iż te dwie przypadłości różnią się od siebie diametralnie, łatwo je ze sobą pomylić - dolina łez tworzy optyczne złudzenie worka pod oczami, przez to że skóra jest zapadnięta na linii oczodołu, mamy wrażenie że obszar pod dolną powieką jest napuchnięty. Najłatwiej jest zdiagnozować problem dokładnie badając okolicę oczu. Czy czujesz pod palcami tkankę, czy oczodół jest łatwo wyczuwalny przez skórę? Ja tak właśnie rozpoznałam swój problem - moja skóra pod oczami była cienka jak papierek, linia oczodołu wyczuwalna opuszkami palców przy najlżejszym dotyku, do tego stopnia że bałam się naciskać mocniej z obawy że narobię sobie sińców.

Wypełnianie doliny łez
Popularną metodą walki z doliną łez jest wypełnianie kwasem hialuronowym. Jest jednak zabieg dość kosztowny, od kilkuset złotych w górę, a czasami potrzebny jest więcej niż jeden. Kwas jest podawany poprzez nakłuwanie, a efekty nie są trwałe, zabieg należy powtarzać co 12-18 miesięcy.
Co więc jeśli boimy się nakłuwania lub nie chcemy wydawać kilkuset złotych rocznie na powtarzanie tego samego zabiegu w kółko?
Dzięki postowi Azjatyckiego Cukru dowiedziałam się o istnieniu substancji lipofilnych, naturalnych wypełniaczy do stosowania zewnętrznego. W czerwcu 2014 w końcu zdecydowałam się na zakup pierwszego wypełniacza i kupiłam na Azjatyckim Bazarze esencję Sidmool z wyciągiem z korzeni Pueraria Mirificia i Anemarrhena Asphodeloides. Pueraria zawiera izoflawony i fitoestrogeny, powoduje że w miejscu nakładania gromadzi się woda i tłuszcz, tworzące efekt wypełnienia. Asphodeloides to roślinny czynnik wzrostu, który pobudza produkcję komórek tłuszczowych, również oferując efekt wypełnienia. Mamy więc świetny duet - jedna z substancji wspomaga tworzenie komórek tłuszczowych, druga owe komórki dokarmia.


Esencja na postać płynu, co w pewnym stopniu utrudniało jego nakładanie. Załączona pompka była beznadziejna, wystrzykiwała płyn w bardzo niekontrolowany sposób, dlatego szybko podmieniłam ją na pipetkę jaka pozostała mi po zużyciu innego kosmetyku. Początkowo wylewałam odrobinę płynu do zagłębienia dłoni i palcami wklepywałam go w moją dolinę, ta metoda była jednak czasochłonna i męcząca ponieważ płyn dość długo się wchłaniał - i weź się klep pół godziny pod oczami... Szybko przerzuciłam się więc na sugerowaną przez Cukier metodę wacikową - rozcinałam wacik na paski, które nasączałam płynem i trzymałam na twarzy do wyschnięcia (30-40minut), waciki dobrze trzymały się na twarzy, spokojnie można było z nimi siedzieć przy komputerze/czytać książkę.


Swoją pierwszą buteleczkę zgubiłam w delegacji, po nieco ponad miesiącu używania, szybko więc zamówiłam drugą. Jak się okazało rychło w czas, ponieważ jesienią Sidmool zaprzestał produkcji tego kosmetyku, wprowadziło esencję opartą w 70% na ekstrakcie z Anemarrhena Asphodeloides.

Skład starej esencji: Pueraria Mirifica Root Extract, Water, Anemarrhena Asphodeloides Root Extract, Sodium Hyauronate, Glycerin, Fructan, Althea Rosea Root Extract, Aloe Barbadensis Leaf Extract, Avena Sativa (Oat) Kernel Extract, Zanthoxylum Piperitum Fruit Extract, Usnea Barbata (Lichen) Extract, Xanthan Gum

Skład nowej esencji:  Anemarrhena Asphodeloides Root Extract, Water, Sodium Hyaluronate, Glycerin, Fructan, Althaea Rosea Root Extract, Aloe Barbadensis Leaf Extract, Avena Sativa (Oat) Kernel Extract, Zanthoxylum Piperitum Fruit Extract, Pulsatilla Koreana Extract, Usnea Barbata (Lichen) Extract, Xanthan Gum

Nie miałam okazji używać drugiej wersji esencji, jednak zmiana jest niewielka - w zrezygnowano tylko z Puerarii na rzecz 70% Anemarrheny. Nie wydaje mi się żeby to była zmiana na gorsze, wszak Anemarrhena również ma właściwości wypełniające.
Esencję Sidmool Anemarrhena można kupić w sklepie Berdever za 109zł lub na Tester Korea za 15300 won czyli ok. 53zł.

Moim kolejnym wypełniaczem była Aida Wonder Eye Volume Filler. Na produkt trafiłam przypadkiem, przeglądałam stronę Memeboxa, znalazłam zakładkę z magicznym słowem "SALE" i tam wpadł mi w oko owy filler. Produkt był wcześniej dorzucony do jakiegoś pudełka, nie wiem jakiego, bo pudełkowicz ze mnie marny. Kosztował mnie jakieś 17 funtów czyli ok. 85zł.


Wonder Eye to produkt stworzony docelowo do wytworzenia efektu tzw. ulzzang eyes, wałeczka pod dolną powieką, która w Azji jest uważana za uroczy. Produkt zawiera 10% Volufiline, opatentowanej we Francji substancji wypełniającej. Początkowo myślałam, że Volufiline to jakiś syntetyczny składnik, okazuje się jednak, że to nic innego jak nasz ekstrakt z Anemarrhena Asphodeloides z dodatkiem Hydrogenated Polyisobutene.

Pełen skład: Purified Water, Hydrogenated Polyisobutene, Jimo Extract, Butylene Glycol, PEG-32, Glycerin, Glyceryl Acrylate/Acrylic Acid Copolymer, 1, 2-Hexanediol, Niacinamide, Macadamia Seed Oil, Dimethicone/Vinyl Dimethicone Crosspolymer,C12-14 Pareth-12, Sodium Hyaluronate, PEG-5 Glyceryl Stearate, PEG-8 Stearate, PEG-20 Stearate, PEG-40 Hydrogenated Castor Oil, Portulaca Oleracea Extract, Carbomer, Arginine, Xanthan gum, Adenosine, Disodium EDTA, Pomegranate extract, Ascrobic Acid 


Dzięki punktowemu aplikatorowi produkt jest bardzo wygodny w użyciu. Aplikatora używa się jak długopisu, na końcu jest guziczek który zapodaje nam krem na końcówce - niestety ten system trochę świrował, czasem działał z opóźnieniem, a czasem wcale, no ale cóż. Efekty były zauważalne dość szybko, szybciej niż przy esencji Sidmool. Nie jestem pewna czy to siła połączenia obu produktów (kiedy zaczynałam Wonder Eye, miałam jeszcze trochę esencji używałam jednego rano drugiego wieczorem), czy sam Wonder Eye, ale moja dolina łez w końcu zaczęła się spłycać.



Niestety na moich wypełniaczach ciąży chyba jakaś klątwa - produkt jest dostępny tylko na Gmarket, niestety od dawna cały czas "out of stock". Nie wiem czy również nie zaprzestano produkcji. W akcie desperacji można spróbować na Avecko, stronie która oferuje "buying service" - piszemy im jakiego produktu poszukujemy, oni go nam znajdują, kupują go dla nas, doliczają prowizję i nam go wysyłają.

Póki co nie musiałam się jeszcze zwracać do Avecko, ponieważ trafiłam na interesujący produkt na naszym rodzimym rynku. W sklepie z półproduktami kosmetycznymi Beautyever kupiłam płyn Voluplus. Voluplus, dla odmiany, nie zawiera ani Puerarii ani Anemarrheny a Macelignan, substancję pozyskiwaną z gałki muszkatałowej, która zwiększa objętość tkanki tłuszczowej oraz promuje rozwój nowych komórek tłuszczowych. Kosmetyk przychodzi z plastikowej buteleczce z dozownikiem, przypomina nieco krople do nosa/oczu.

Skład Voluplus: Macadamia Ternifolia Seed Oil 95-96 %, Macelignan 3-5 %, Tocopherol 0,2-0,3%

Olejek z orzechów makadamia pełni rolę nośnika/rozpuszczalnika, ma działanie nawilżające i zmiękczające.

Voluplus należy rozrobić z innym kosmetykiem, zalecane stężenie to 2-5%. Macelignan jako substancja lipofilna lubi się z tłuszczami, w związku z tym polecany jest jako dodatek do olejków pielęgnacyjnych. Ja olejki na twarzy dzierżę tylko w postaci olejów myjących, pokusiłam się zatem o krem. Kupiłam gotowy odżywczy i ujędrniający krem brytyjskiej firmy Dr Organic, który ma w składzie różne olejki, m.in. arganowy, konopny, z drzewa różanego, goździków, cynamonu, pelargonii itd. i wymieszałam go z 5ml Voluplus, uzyskując stężenie 10% (jak się bawić, to się bawić).

rozrabianie kremu z Voluplus
Voluplus nie zmienił właściwości kremu, nie wpłynął ani na konsystencję ani na zapach produktu. Krem sam z siebie ma bardzo intensywny, specyficzny zapach, więc średnio mi się go używa pod oczy, ale tak to jest jak się kupuje w ciemno. Krem jest lekko tłusty, po umyciu twarzy i nałożeniu esencji nakładam go na dolinę łez i bruzdy nosowo-wargowe, czekam jakiś czas, po czym kończę pielęgnację kremem pod oczy i innym kremem na całą twarz. Voluplus podtrzymał dobre efekty po Wonder Eye, obecnie niewyspana wyglądam lepiej niż pół roku temu wypoczęta...

Rezultaty
Czyli część, na którą chyba wszyscy czekali ;) oto efekty po 7 miesiącach używania naturalnych wypełniaczy:


Różnica nie jest kolosalna, ale widać poprawę, dolina łez jest płytsza i krótsza. Największa różnica jest odczuwalna dotykiem, macając się pod oczami czuję tkankę pomiędzy oczodołem a skórą, skóra nie jest już cieniutka jak papierek. Mogę śmiało nakładać kremy pod oczy i stosować masaże, bez obawy, że nabiję sobie limo ;)

Różnicę najlepiej widać kiedy podkręci się nieco efekty:

Zwiększone nasycenie - przy okazji możecie podziwiać moje piękne sińce :P
Zdjęcie czarno-białe, bez efektów.
Negatyw - tu najlepiej widać różnicę.
A więc - naturalne wypełniacze działają, jednak sięgając po nie należy uzbroić się w cierpliwość i używać ich konsekwentnie. Zauważyłam że efekty są lepiej widoczne kiedy nakładamy krem nie tylko na dolinę łez, ale na całej linii oczodołu, od kącika półokręgiem do kości policzkowej.

Miejsce nakładania
Koszty bezinwazyjnego wypełniania
Esencja Sidmool z Puerarią - 30 funtów x2 = ok. 300zł
Wonder Eye - 17 funtów, ok. 85zł
Voluplus - 20zł
krem Dr Organic z którym rozrobiłam Voluplus - 7 funtów, ok. 35zł
łącznie ok. 440zł, przy czym nie odczułam mocno tych kosztów ponieważ były rozłożone w czasie. Terapia nie jest jeszcze zakończona, mam ponad pół słoika kremu z Voluplus, który starczy mi na kilka dobrych miesięcy - a więc można ten koszt 440zł potraktować jako koszt rocznej kuracji. Taniej niż zastrzyki z kwasem hialuronowym, chociaż na efekty trzeba czekać o wiele dłużej.

Dla kogo więc naturalne wypełniacze?
+ dla osób, które nie mogą pozwolić sobie na jednorazowy wydatek kilkuset złotych na zastrzyki
+ dla osób, które borykają się z pierwszymi oznakami starzenia
+ dla osób bojących się nakłuwania
+ dla osób cierpliwych i konsekwentnych
+ dla lubiących eksperymenty :)

Komu odradzam naturalne wypełniacze?
- osobom, które potrzebują szybszych rezultatów (ja swoją kurację zaczęłam ponad rok przed swoim ślubem, który odbędzie się w sierpniu - gdybym zaczęła ją dopiero teraz, obudziłabym się z ręką w nocniku)
- osobom z bardzo zaawansowaną doliną łez - efekty mogą być niezadowalające
- niecierpliwym
- mającym problem z systematycznością

Inne produkty wypełniające
Ekstrakty z Puerarii czy Anemarrheny można znaleźć w różnych kremach do powiększania i ujędrniania biustu. Wpisując w wyszukiwarkę na e-Bay "volufiline" możemy znaleźć masę produktów tego typu, należy jednak zachować ostrożność.

Jeśli chodzi o sprawdzone źródła innych produktów tego typu, to na Azjatyckim Bazarze można kupić ampułkę Sidmool z Volufiline za 169zł. Produkt okazjonalnie przewija się również przez e-Bay, jest także dostępny na Gmarket. Produkt jest wart uwagi, ponieważ ma najczystszy możliwy skład: Hydrogenated Polyisobutene, Anemarrhena Asphodeloides Root Extract. 100% Volufiline!
 

Również znana wszystkim fankom koreańskich kosmetyków Missha ma ujędrniający krem w swojej ofercie (podziękowania dla Chiao, która go wyszperała) z ekstraktem z Puerarii, z założenia do biustu i szyi. Na polskiej stronie Misshy można go kupić za 43zł, jest również dostępny na e-Bay.


Nazewnictwo
na koniec dla wyklarowania:
Pueraria Mirificia = Kwao Krua Kao
Anemarrhena Asphodeloides = Jimo = Zhi Mu
Volufiline = Hydrogenated Polyisobutene + Anemarrhena Asphodeloides 

http://www.zs2.lubartow.pl/liceum/images/stories/jd/losyabs/ikony/ozdobnik.gif

Gorąco zachęcam do szukania własnych wypełniaczy.  Jeśli znacie inne produkty zawierające te substancje, lub znacie inne substancje o podobnych właściwościach dajcie znać!

wtorek, 10 marca 2015

su:m37 Flawless Regenerating Eye Cream

Niedawno wykończyłam ostatnią próbkę kremu pod oczy s:um37, przydałoby się więc coś o nim napisać. Do testów zachęciła mnie bardzo pozytywna recenzja na blogu My Asian Skincare Story, pozytywy na temat tego kremu można również przeczytać na Agath Blog. Polubiła się z nim również Szuflada z Kremami, która ubiegła mnie ze swoją recenzją o kilka dni ;)
A jak sprawdził się u mnie?



Opis produktu: Krem pod oczy zawierający sfermentowane składniki, który regeneruje i wygładza skórę wokół oczu.

Fermentacja - o co to całe halo? Jak zapewne wiecie, nasz organizm jest domem dla ponad 10 tysięcy różnych mikroorganizmów. Mikroorganizmy te żyją z nami w symbiozie i bez nich nasze ciało nie byłoby w stanie funkcjonować poprawnie. Drobnoustroje żyjące w warunkach beztlenowych pozyskują niezbędną do swojego metabolizmu energię poprzez proces fermentacji - enzymatycznej przemiany związków organicznych. Su:m37 w procesie produkcji naśladuje ten proces fermentacji, tworząc V.O Complex, składający się z fermentacji pięciu rodzajów mikroorganizmów występujących na naszej skórze: Sphingobacterium, Sphingomonas, Corynebacterium, Lactobacillus i Bacillus.

Oprócz fermentacji bakteryjnej, w składzie znajdziemy również całą masę sfermentowanych ekstraktów roślinnych: lukrecja, ryż, łzy Hioba, Ginkgo Biloba, lawenda, tymianek, malina, soja, oliwka... całe morze dobroci. Do tego olejki, m.in. z anyżu, róży, limonki, goździków, rozmarynu, May Chang, Ylang-ylang. Skoro o fermentacji mowa nie mogło również zabraknąć Saccharomyces, rodzaju drożdży, znanego z produktów typu First Essence Misshy.

Pełen skład możecie znaleźć u Agath.




Krem jak na moją kieszeń jest bardzo drogi, więc mimo pozytywnych opinii nie zdecydowałabym się kupić pełnowymiarówki w ciemno. Zaopatrzyłam się więc w 10 próbek na stronie Tester Korea, która została mi polecona jako pewne źródło oryginalnych próbek. Próbki są łatwo dostępne, ale podobno jest to jeden z najczęściej podrabianych koreańskich produktów, a żaden ze sprzedawców oferujących na e-Bay nie był mi znany.





Co do samego kremu - ma fantastyczną konsystencję, gęstą i treściwą. Uwielbiam treściwe kremy pod oczy, lubię czuć że coś tam pod oczami nałożyłam. Mimo bogatej konsystencji krem wchłania się dość szybko, powiedzmy w minutę - daje nam chwilę poślizgu na delikatny masaż okolicy oczu, po czym wchłania się całkowicie, nie zostawiając tłustej warstwy ani filmu, tak więc jak najbardziej nadaje się pod makijaż, nie trzeba się bać że coś nam się zroluje. Krem bardzo dobrze nawilża i odżywia skórę. Ma specyficzny, ziołowy zapach, który mi osobiście nie przeszkadza, chociaż niektórym może. Ogólnie mówiąc polubiłam go i przyjemnie mi się go używało.

No i już miałam napisać, że ogólnie fajnie nawilża, ale poza tym to nic więcej, ale coś mnie tknęło i strzeliłam kilka selfie (które swoją drogą w moim wykonaniu wołają o pomstę do nieba :P). Zrobiłam małe porównanie:


 Jak widzicie na przestrzeni lat, borykam się z tymi samymi problemami: cienie pod oczami, worki pod oczami i dwie zmarszczki pod dolną powieką. Cienie były moją zmorą i źródłem kompleksów przez wiele lat, mam je od zawsze. Ostatnimi czasy jednak problem zlewam. Bo chociaż Internety straszą, że to może być np. objaw problemów z nerkami, to jeśli sińce towarzyszą nam od zawsze przyczyna jest prosta: mamy płytko umiejscowione naczynka krwionośne, które prześwitują i nadają naszej skórze sinawy kolor. Nic nie poradzimy, taka nasza uroda, trzeba się zaprzyjaźnić z korektorem i tyle.
Moje worki pod oczami okazały się nieco bardziej złożonym problemem, po dokładnym obmacaniu się doszłam do wniosku, że to nie tyle worki czy opuchnięcia, a dolina łez - ubytek tkanki na linii oczodołu, wklęsła linia, która daje optyczne złudzenie worka pod okiem, jest jednak czymś innym. Na to niestety nie pomoże krem pod oczy, mogą za to pomóc wypełniacze, np. zastrzyki kwasem hialuronowym. Ja obecnie stosuję bezinwazyjne wypełniacze, o których wkrótce napiszę nieco więcej.
Trzeci problem, czyli zmarszczki pod oczami - pewnego dnia spojrzałam w lustro i dostałam zawału widząc dwie poziome linie pod dolną powieką. Obsesyjnie przyglądałam się koleżankom w pracy w podobnym wieku, żeby sprawdzić czy ktoś inny też takie ma, czy tylko ja się tak szybko zestarzałam. Aż pewnego dnia robiąc porządki na komputerze przegadałam stare zdjęcia i co się okazało? Ta głębsza zmarszczka, bliżej linii rzęs zawsze tam była, po prostu wcześniej jej nie zauważałam. Najwcześniejsze zdjęcie jakie udało mi się znaleźć to kiedy miałam 13 lat i owa zmarszczka już tam była. Za to ta druga, biegnąca bardziej na ukos wydaje mi się nieco nowszym nabytkiem, chociaż też nie całkiem nowym, skoro była już tam w 2011. Bo jak się śmieję to z oczy robią mi się półksiężyce, marszczę się pod oczami. Ot, taka moja uroda (albo jej brak). Za to nie mam kurzych łapek :P

Tak więc, z su:mem czy bez, moje zmarszczki były, są i zawsze tam będą. Jednak dokładnie przyglądając się tym zdjęciom chyba jednak widzę delikatną różnicę - zmarszczki wydają się nieco krótsze, sama nie wiem. A Wy co widzicie? Jest lepiej, gorzej, tak samo?

To co mogę powiedzieć na pewno, to że s:um37 dobrze nawilżył moją skórę pod oczami i trzymał moje zmarszczki w ryzach. Zastanawiam się jakie efekty osiągnęłabym po dłuższym czasie stosowania - na pewno jeszcze kiedyś do niego wrócę, obecnie zaczęłam już testy innego kremu pod oczy. Być może dobrym pomysłem byłoby używanie su:ma profilaktycznie, na "wszelki wypadek", żeby zapobiec pogłębianiu się moich śmieszek, bo jak wiadomo zmarszczkom "łatwiej zapobiegać niż leczyć". Ale przyznaję, że trochę się boję, bo jeśli w wieku dwudziestu-paru lat zacznę się smarować kremem za 80 funtów, to czym będę się nacierać w wieku 40 lat? Sztabką złota?

Cena: Od 80 funtów (ok. 400zł) za 20ml. Ja kupiłam zestaw 10 próbek, po 1ml każda za niecałe dwa funty (ok. 10zł).

Plusy:
+ dobrze nawilża i odżywia skórę wokół oczu
+ fajna, treściwa konsystencja
+ dobrze się wchłania
+ trzyma moje zmarszczki w ryzach
+ imponujący skład
+ wydajny - 10 próbek starczyło mi na dwa miesiące używania dwa razy dziennie

Minusy:
- cena - za tą cenę mógłby chociaż obiad ugotować i dom ogarnąć :P
- często podrabiany - trzeba uważać i kupować z zaufanych źródeł
- dziwny zapach

Podsumowanie:
Cieszę się, że mogłam go wypróbować i liznąć trochę górnej półki, bo na co dzień używam produktów o wiele tańszych. Nie rozważam jednak kupna słoiczka, na chwilę obecną mnie po prostu nie stać i nie wiem czy spodobał mi się aż tak, żeby wydać na niego ponad 400zł. Uważam jednak, że warto go wypróbować, wierzę na słowo dziewczynom które go bardzo chwaliły i zdecydowanie polecam sięgnięcie po próbki, 10zł to naprawdę nie dużo jak na dwa miesiące używania rano i wieczorem. Póki co żegnam się z kremem Flawless, ale planuję zakup kilku innych próbek produktów su:m37 :)

środa, 4 marca 2015

Recenzja mgiełki 3w1: Sana Quzulan Gelo Make Keep Mist UV Oil Block

Dzisiaj bardzo ciekawy japoński produkt, który udało mi się wyhaczyć na blogu My Asian Skincare Story - autorka bloga robiła mały "clear out" i sprzedawała kosmetyki, której się u niej nie sprawdziły/których miała za dużo.



Opis produktu: Mgiełka z filtrem UV, która pomaga utrzymać makijaż przez cały dzień absorbując nadmiar sebum. Produkt może być używane według potrzeby: aby utrwalić makijaż, aby odświeżyć skórę lub żeby "odświeżyć" filtr UV.

W składzie znajdziemy dwa filtry chemiczne: Bis-ethylhexyloxyphenol methoxyphenyl triazine znany również jako Tinosorb S oraz Ethylhexyl methoxycinnamate znany również jako Octinoxate. Produt zawiera również ekstrakt z Skalnicy Rozłogowej, który ma właściwości rozjaśniające i antyoksydacyjne oraz ekstrakty z alg czerwonych, brunatnych i zielonych, które mają działanie antyoksydacyjne i nawilżające, są bogate w witaminy, minerały i aminokwasy.

Pełen skład produktu możecie znaleźć na stronie Ratzilla Cosme. Analiza składu [TUTAJ]

Z jakiegoś powodu u Ratzilli ten kosmetyk nazwany jest "Guzulan" - ja tam ewidentnie widzę Q, dlatego u mnie jest "Quzulan", blogerka od której go kupiłam również nazywała go Quzulanem, kto ma rację - nie wiem.


Produkt zamknięty jest w plastikowej buteleczce z atomizerem o pojemności 40ml. Jest poręczny i niewielki, idealny do noszenia przy sobie w torebce. Ma dość intensywny zapach ordynarnej cytrynki, takiej rodem z kioskowego kremu do rąk.

3 funkcje produktu: utrwalanie makijażu, pochłanianie sebum, filtr UV. Mina ludzika wytwarzającego sebum - bezcenna xD

Produktu można używać na różne sposoby, zarówno przed nałożeniem makijażu jak i po. Przed nałożeniem makijażu jako filtr i pochłaniacz sebum, po jako mgiełka utrwalająca, pochłaniacz sebum i dodatkowy filtr. Produkt zawiera SPF40 PA+++, jednak trzeba pamiętać że filtr aby działał musi być nałożony w odpowiedniej ilości - taką mgiełką musielibyśmy się naprawdę porządnie zmoczyć żeby otrzymać SPF40, w związku z tym nie uważam go za zamiennik filtra, a tylko dodatek. Filtr powinno się re-aplikować co jakiś czas, co może być trudne do wykonania jeśli się malujemy - wówczas Quzulan przychodzi z pomocą. Lojalnie uprzedzam jednak, że ta mgiełka nieco różni się od typowego utrwalacza makijażu - przede wszystkim nie ma postaci przezroczystej mgiełki, a... lekkiego, białego lotionu. Podczas pierwszego użycia nie pomyślałam o tym, żeby najpierw spryskać sobie rękę, od razu spryskałam pomalowaną kremem BB twarz i prawie dostałam zawału: byłam pokryta białymi kropelkami!



Na szczęście makijażu szlag nie trafił :) chociaż trzeba poczekać dobre dwie minuty żeby twarz wyschła, to makijaż pozostał nienaruszony. Jedyna zauważalna na skórze różnica to połysk - Quzulan pozostawia na skórze dość intensywny, wilgotny blask.


Na ręce wygląda to nawet ładnie i zachęcająco, na twarzy jednak jest dla mnie nie do przyjęcia i bez pudru matującego ani rusz.

A teraz mały test makijażowy:

Od lewej: ciemny cień do powiek, kredka do brwi, kredka do oczu, słabo widoczny różowy cień. Żaden z produktów nie jest wodoodporny.
Trzy "psiknięcia" Quzulanem - dłoń jest porządnie zwilżona
Po kilku minutach Quzulan wysechł, widać lekki połysk na skórze, a cienie i kredki są nienaruszone.

Jak widać Quzulan nie zepsuje nam makijażu oczu, podobnie rzecz ma się z kremem BB/podkładem - w przypadku BB czy podkładu można sobie nawet pozwolić na delikatne wklepanie płynu.

Jeśli chodzi o działanie - to co w nim najbardziej lubię, to że mimo zawartości alkoholu produkt nie wysusza skóry ani jej nie ściąga. Mam mgiełkę utrwalającą makijaż z Avonu i po niej czuję się jakbym spryskała twarz lakierem do włosów. Przy Quzulanie tego nie ma, jak już się wchłonie to jest niewyczuwalny na skórze. Quzulan podobno można stosować zamiast bibułek matujących. Próbowałam i faktycznie trochę ściąga sebum z twarzy, ale jednak wolę najpierw użyć bibułki, potem "odświeżyć filtr" Quzulanem i na koniec zmatowić się znów pudrem prasowanym. Mgiełka faktycznie przedłuż trwałość makijażu, sprawia że mniej znika z twarzy, a do tego odrobinę chłodzi i przyjemnie odświeża. Chemiczno-cytrusowy zapach mi nie przeszkadza, a że mam puder o zapachu pomarańczy to cała jestem cytrusowa :P czy wiecie że zapach cytrusów pobudza naszą podświadomość sugerując czystość? Dlatego tak wiele środków czyszczących ma czapach cytryny :)

Schody zaczynają się jednak kiedy chcemy kupić Quzulan. Nie jest dostępny na Rakutenie, e-Bay ani Amazonie. W związku z tym nie wiem nawet ile produkt w rzeczywistości kosztuje. Ale nie łamcie się! Napisałam do Agi, Polki mieszkającej w Japonii, która prowadzi sklepik internetowy Berdever. Powiedziała, że postara się wprowadzić produkt do sprzedaży :)

Plusy:
+ wysoki filtr UV i PA
+ poręczne opakowanie
+ przedłuża trwałość makijażu
+ nie rozmazuje makijażu
+ odświeża
+ wydajny

Minusy:
- dostępność
- trochę mu zajmuje aby wyschnąć

Podsumowanie: Bardzo ciekawy i przydatny produkt, zdecydowanie wart wypróbowania. Serdecznie polecam i naprawdę mam nadzieję, że pojawi się w Berdewerze, bo zużyłam już 3/4 swojej buteleczki i nie wiem czy mam się szczypać i oszczędzać go na lato ;)

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
 
site design by designer blogs