wtorek, 25 listopada 2014

Urocze jabłuszko od Baviphat: Urban Dollkiss Snail Teraphy Sleeping Pack

Panie i Panowie, z przyjemnością przedstawiam magiczne jabłuszko od Baviphat!
Czaiłam się jakiś sleeping pack z tej firmy już od dłuższego czasu i już prawie zdecydowałam się na cytrynowy - wybielający, kiedy to odkryłam że mają nową serię produktów: Urban Dollkiss. Odkąd ujrzałam TEN produkt, wiedziałam że MUSZĘ go mieć.
Dlaczego?
Po pierwsze: moja skóra kocha ślimaki.
Po drugie: To opakowanie! OMG! Zupełnie jak moje ulubione perfumy Niny Ricci. Miłość od pierwszego wejrzenia *.*
Po trzecie: nie ma zbyt wielu informacji na temat tego produktu ani reszty serii (przynajmniej nie po angielsku), opisy różnych sprzedawców są bardzo krótkie i pobieżne, recenzji również brak. To wszystko sprawiło, że miałam jeszcze większą ochotę przetestować produkt, taka ze mnie ciekawska bestyja :P
Do tego cena w miarę, więc jak tylko skończył mi się ślimaczy krem Prestige, którego używałam na noc, zamówiłam jabłuszko.



Opis produktu: Sleeping pack o podwójnym działaniu: rozjaśniający i przeciwzmarszczkowy. Rano twoja skóra będzie magicznie nawilżona i elastyczna. Uspokaja i regeneruje zestresowaną skórę. Wygładza cerę. Nie zawiera sztucznych barwników, surfaktantów, talku, parabenów i oleju mineralnego. Hipoalergiczny.
Sposób użycia: Nałóż po zakończeniu wieczorej pielęgnacji i zostaw na noc. Rano zmyj ciepłą wodą.


Sleeping pack zawiera:
  • Filtrat ze śluzu ślimaka - działa przeciwzapalnie, zapobiega infekcjom, regeneruje skórę; wspomaga leczenie trądziku i blizn, działa przeciwzmarszczkowo
  • Propolis - ma właściwości przeciwgrzybiczne i antybakteryjne, skuteczny w leczeniu trądziku. Antyoksydant, pomaga przywrócić i utrzymać elastyczność skóry.
  • Jemiołę - antyoksydant
  • Ekstrakt z liści Baobabu - bogate źródło wapnia, protein i witamin A i C. Ma silne właściwości przeciwzapalne i antyoksydacyjne.
  • NMF (Neutralny Czynnik Nawilżający, ang. Neutral Moisturising Factor) - złożona substancja znajdująca się w górnych warstach naskórka, chroniąca skórę przed odwodnieniem. NMF składa się z szerokiej grupy składników, takich jak aminokwasy, kwas hialuronowy, cholesterol, kwasy tłuszczowe, trójglycerydy, mocznik, glycerynę, kwas piroglutaminowy, kwas linolowy itd. Substancje te są naturalnie wytwarzne w skórze podczas procesów rogowacenia, pocenia się czy wydzielania sebum. Niedostatek NMF w skórze powoduje objawy takie jak szorstkość skóry, łuszczenie, zmarszczki i dyskomfortowe uczucie ściągnięcia skóry. Używany w kosmetykach NMF wspiera naturalne funkcje skóry i pomaga utrzymać odpowiedni poziom nawilżenia.


Produkt przybył do mnie w uroczym kartoniku, z okienkiem w kształcie jabłka z przodu. W środku znajdziemy plastikową butelkę-jabłuszko o pojemności 150ml. W sumie zaskoczyło mnie to, jak duże jest Baviphatowe jabłuszko - nigdy nie umiem sobie wyobrazić wielkości produktu na podstawie pojemności, buteleczka jest wielkości prawdziwego, dużego jabłka. Moja Nina Ricci wygląda przy nim jak mikrus :P


Baviphat Urban Dollkiss vs Nina Ricci Nina L'eau
Kartonik jest dość obszernie poopisywany, niestety prawie w całości po koreańsku. Boki kartonika:



Jest też opis wewnątrz kartonika:



Niestety pompka nie jest w żaden sposób zabezpieczona, nie zamyka się poprzez przekręcanie, nie ma też klipsa blokującego - przez to, mimo iż moja paczka była dobrze zapakowana, a produkty owinięte w folię bombelkową trochę produktu wylało się wewnątrz pudełka. Tak więc opakowanie urocze, ale niepraktyczne.x


Sleeping pack ma kremową i trochę ciągnącą się konsystencję. Jest w sumie bezzapachowy - jeśli rozsmaruję go na dłoni i mocno się nawącham, wyczuwam tam jakiś kwiatowy zapaszek, ale bardzo delikatny. Łatwo rozprowadza się skórze, zajmuje mu chwilkę żeby się wchłonąć i zostawia lekki film na skórze, ale w produktach na noc film mi nie przeszkadza, wręcz przeciwnie. Po aplikacji skóra się lekko świeci, ale ponownie - to kosmetyk na noc, więc nie mam z tym problemu.
Pompka wydziela produkt dość oszczędnie, używam tak 4-5 pompek podczas jednej aplikacji: jedną na policzki i brodę, jedną na czoło i nos, jedną na szyję i jedną na dekolt. Ale mimo, że wydaje się to dużą ilością to produkt jest mega wydajny - używam prawie codziennie od ponad miesiąca i nie zużyłam nawet 1/5 opakowania.





Jak często powinno się używać sleeping packu? To kwestia sporna, jedni mówią że to jak maseczka, więc raz na jakiś czas, inni że to odpowiednik kremu na noc i można go używać codziennie. Ja mówię: używaj jak ci pasuje, po prostu sprawdź jaka częstotliwość najbardziej ci odpowiada. Ja mimo, że mam tłustą cerę, na noc lubię używać produktów mocno nawilżających, nawet lekko ciężkich. Ten sleeping pack na początku wydawał mi się przyciężki, używałam go więc 2-3 noce pod rząd, a następnie robiłam jedną noc przerwy. W tej chwili używam codziennie - kupiłam sobie urządzenie do Darsonwalizacji i robię sobie zabieg praktycznie co wieczór, a po Darsonvalu moja skóra pije jak szalona - sleeping pack dobrze zaspokaja jej pragnienie. Mimo filmu produkt mnie nie zapchał. Najbardziej w nim lubię to, jak cudownie nawilżona i miękka jest moja skóra rano - tak gładkiej w dotyku buźki nie miałam chyba od czasów niemowlęcych xD
Sleeping pack sprawdził się też na koleżankach - dwóm koleżankom zrobiłam mini-zabieg pielęgnacyjny z użyciem Darsonvala, następnie na skórę szedł lotion Hada Labo, ślimacza esencja od Secret Key i sleeping pack. Koleżanka po 40tce z suchą skórą chwaliła nawilżenie i gładkość skóry po takim zabiegu. Druga koleżanka, wczesna dwudziestka, oprócz suchej skóry ma egzemę - nie była zbyt zachwycona pomysłem nakładania produktów ślimaczego pochodzenia na skórę, jednak jej skóra widocznie miała odmiennie zdanie - po zabiegu była nawilżona, a zaczerwienienie spowodowane egzemą widocznie się zredukowało.


A Tobie marzy się zostanie Śnieżką? ;)
Cena: od 12 funtów (ok. 60zł) na e-Bay.

Plusy:
+ super nawilżenie
+ pozostawia skórę miękką i gładką w dotyku
+ bardzo wydajny
+ urocze opakowanie ^^

Minusy:
- pompka nie ma żadnego zamknięcia ani zabezpieczenia, opakowanie więc nie nadaje się do podróżowania
- pompka sama w sobie jest dość kiepsko wykonana i odnoszę wrażenie, że pewnego dnia się zepsuje :P

Podsumowanie: ogólnie jestem zadowolona z tego produktu, utrzymuje on moją skórę w dobrej kondycji, nawilżoną i miękką. Pomimo pompki kiepskiej jakości i niepraktycznego (ale za to słodkiego!) opakowania, produkt zdecydowanie polecam :)



Linia Urban Dollikss zawiera (od lewej):
I Love CC Cream Pure Aura - wybielający krem CC
I Love CC Cream Luminous Pure - nawilżający krem CC
I Love CC Cream Colour Change - wybielający i przeciwzmarszczkowy krem CC
AC Therapy Sleeping Pack - sleeping pack dla cery trądzikowej
Snail Therapy Sleeping Pack
White Sleeping Pack - wybielający sleeping pack z ekstraktami z ryżu i żeń-szenia - chcę *.*
Galactomyces First Essence - esencja z ekstraktem ze sfermentowanych drożdży, do używania jako pierwszy krok pielęgnacyjny po oczyszczaniu. Bardzo polubiłam podobny produkt od Misshy, więc mam na niego chrapkę...
Hinoki Total Solution Gel Cream - Produkt typu All in one, który ma zastąpić tonik, lotion, esencję, krem i maseczkę - zawiera 50% kojącego ekstraktu z Cyprysiku Japońskiego (Hinoki)
I Love Secret Dress - rodzaj maseczki/kremu do masażu - nakładamy na twarz i masujemy przez kilka minut, następnie spłukujemy
+ I Love Triple Lips (brak na obrazku) - barwniki do ust dostępne w pięciu kolorach.

piątek, 21 listopada 2014

Recenzja Purebess Snail School Recovery Gel Cream


Opis produktu:  Naturalny kosmetyk zawierający ze ślimakiem i EGF. Zawiera 90% filtratu ze śluzu ślimaka. Nie zawiera konserwantów, sztucznych barwników, alkoholu, oleju mineralnego i parabenów. Nawilża i regeneruje skórę, napina i zmiękcza bez podrażniania.

A teraz powiem coś co pewnie jeszcze nie raz przeczytacie w moich recenzjach: początkowo nie planowałam kupna tego kosmetyku, ALE... miałam na oku ślimaki Bentona, jednak natrafiłam na wpis o tym żelu na blogu Agath, który zachęcił mnie do kupna. Otóż ten niepozorny i tani żelik, oprócz ślimaka zawiera również:
  • Ekstrakt z trzęsaka morszczynowatego - typ grzyba tworzącego galaretowate owocniki, bardzo popularny w chińskiej kuchni i medycynie. Stosowany na skórę ma szereg dobroczynnych właściwości: nawilża, działa przeciwzapalnie, rozjaśnia skórę. Antyoksydant.
  • Aktywator komórkowy (EGF) - pobudza produkcję kolagenu w skórze poprawiając jej elastyczność i kondycję, wspomaga walkę z przebarwieniami i bliznami
  • Ekstrakt z kwiatów malwy różowej - działa antybakteryjnie i przeciwzapalnie
  • Aloes - nawilża i łagodzi podrażnienia, ma właściwości kojące, wspomaga proces gojenia
Skład: Snail Secretion Filtrate 90%, Water, Glycerin, Tremella Fuciformis Sporocarp Extract, Sodium Polyacrylate, Betaine , Human Oligopeptide-1, Butylene Glycol, Althaea Rosea, Flower Extract, Aloe Barbadensis Leaf Extract, Allantoin, Carbomer, Hydroxyethylcellulose, Caprylyl Glycol, Disodium EDTA, Fragrance
Analiza składu [TUTAJ]




Purebess przybył do mnie w kartonowym opakowaniu, wewnątrz którego znalazłam miękką tubkę o pojemności 50g. Tubka była zabezpieczona sreberkiem.
Produkt ma postać bezbarwnego i bezzapachowego żelu. Łatwo rozprowadza się na skórze i wchłania się do matu po kilku sekundach. Jest bardzo lekki - zbyt lekki żeby używać go jako jedynego nawilżacza, ja najpierw wklepuję lotion Hada Labo Kiwamizu, potem ślimaczą esencję od Secret Key i dopiero na to żel. Taki rytuał jest optymalny dla mojej tłustej cery - skóra jest nawilżona, ale nie obciążona. Jednak taki zestaw jest ciut za lekki na noc, na noc lubię dać skórze nieco więcej "do picia" kiedy śpię, więc do mojej trójcy dodaję ślimaczego sleeping packa Baviphat.

Żel jest neutralny wobec produkcji sebum - ani jej nie wzmaga, ani nie hamuje.



To co lubię najbardziej w tym żelu to jego kojące i regenerujące właściwości - podczas pierwszych kilku dni używania tego produktu zmagałam się z okropnym przeziębieniem, katar taki że nos wycierałam co 5 minut. Jak same pewnie wiecie przy katarze skóra wokół nosa bardzo szybko staje się podrażniona od ciągłego pocierania. Każdy od razu widzi, że mamy katar dzięki zaczerwienieniu. Cóż, nie z tym kosmetykiem! W ramach eksperymentu nakładałam żel kilka razy dziennie pod nosem i na nozdrzach i wiecie co? Zero zaczerwienienia! Bardzo pozytywne zaskoczenie :)
Żel Purebess to kolejny (obok żelu Secret Key) ślimaczy produkt, który w mojej opinii przebił słynny żel Mizona. Zawiera więcej filtratu (Mizon - 74%, Purebess - 90%), kosztuje podobnie, a sprawdza się lepiej - moim głównym problemem z Mizonem jest to, że moja skóra się straszliwie po nim świeci, tymczasem Purebess jest matowy.



Cena: od 5 funtów (25zł) na e-Bay.

Plusy:
+ wchłania się całkowicie, nie zostawia na skórze filmu
+ pozostawia skórę matową
+ działa kojąco, wspomaga gojenie
+ fajny, prosty skład, wysoka zawartość ślimaczego składnika
+ tani

Minusy:
- nie nadaje się do użycia jako jedyny nawilżacz, potrzebuje wsparcia innych produktów nawilżających, np. esencji

Podsumowując: dobry produkt do podstawowej pielęgnacji. Zdecydowanie warto spróbować, zwłaszcza jeśli szukamy jakiegoś lekkiego i kojącego kremu na dzień.

sobota, 15 listopada 2014

Moje pierwsze farbowanie henną - Khadi Henna z Amlą i Jatrophą

Mój ideał kobiecej urody to taka Ania z Zielonego Wzgórza - rude włosy, piegi i zielone oczy. Zielone soczewki mam, rudzielcem też usiłuję zostać już od jakiegoś czasu. 

Dlaczego henna? 

Farby drogeryjne nie spełniły moich oczekiwań...  Przygodę z farbowaniem zaczęłam dopiero niedawno, w kwietniu. Mój naturalny kolor włosów to ciemny blond, który niestety z czasem coraz bardziej ciemniał i stawał się coraz bardziej mysi, kompletnie nijaki - już nie ciemny blond, ale jeszcze nie brąz. Początkowo rozjaśniałam włosy szamponami z rumiankiem i cytryną, jednak z czasem i to przestało pomagać, w końcu sięgnęłam po farby. Wypróbowałam kilka, niestety kolor wychodził nie taki, bardziej czerwony niż rudy i szybko spierał się do miodowego blondu (miodowy blond mi pasuje, ale chciałam być ruda!). Kitem wszech czasów była farba w piance Nice&Easy, która sprała się po tygodniu 0o Zachęcona pozytywnymi opiniami na kilku blogach i rezultatami na stronie Khadi kupiłam w końcu hennę.


Za hennę zapłaciłam 7 funtów (ok. 35zł) na Amazonie, przyszła do mnie z Niemiec. W pudełeczku znajdował się worek z proszkiem, czepek i rękawiczki. 
Proszek jest bardzo drobno zmielony i ma specyficzny zapach, jak mocna zielona herbata + coś jeszcze. 
Co ważne, farby Khadi to 100% naturalne mieszanki ziołowe. Zanim kupisz hennę, upewnij się, że wiesz co kupujesz - jest kilka firm, które sprzedają "hennę", a tak naprawdę jest to farba drogeryjna + odrobina henny. Takie mieszanki dają najtrudniejsze do przewidzenia rezultaty, czytałam wiele negatywnych opinii na ich temat. Zawsze idź na całość - albo farba chemiczna albo naturalna, nigdy pomiędzy ;)

Na żywo proszek jest bardziej zielony niż na zdjęciu.

Niestety ulotka była po Niemiecku, wspomagałam się więc blogami i stroną Khadi. Wybrałam najprostszą możliwą metodę przygotowania: zalałam gorącą, ale nie wrzącą wodą (rożne mieszanki wymagają różnej temperatury, do Amli i Jatrophy zaleca się ok. 80 stopni) do konsystencji gęstej śmietany, po czym poszłam umyć włosy szamponem bez silikonów. Henna powinna mieć kwaśny odczyn, dlatego do wielu mieszanek dodaje się sok z cytryny, do tej nie trzeba ponieważ Amla zakwasza. Do swojej mieszanki dodałam łyżkę odżywki do włosów (bez silikonów) i łyżkę kurkumy - na ciemnych włosach Amla i Jatropha wychodzi bardziej czerwona niż ruda, a kurkuma rozjaśnia.



Rozrobiona mieszanka pachnie niczym kociołek Panoramixa :P Zielona herbata, zioła, dziwny zapach, ale z pewnością lepszy od amoniaku...


Po umyciu i odsączeniu włosów, henna miała już dobrą temperaturę do nakładania (chodzi o to, żeby się nie poparzyć :P). Nakładanie szło mi bardzo, bardzo opornie. Był to dopiero drugi raz kiedy sama farbowałam włosy, zazwyczaj pomagały mi koleżanki. Podczas nakładania henna zasycha trochę na włosach i je skleja, włosy strasznie mi się poplątały i ostatecznie skończyłam z dwoma posklejanymi henną dredami na głowie. Powiem Wam, że podczas nakładania przeżyłam prawdziwy kryzys wiary, byłam pewna że z tego farbowania nic nie wyjdzie, bo na pewno nie pokryłam wszystkich włosów równomiernie, do tego bałam się że nie dam rady rozplątać włosów i zostanę z dredami. I zużyłam tylko nieco ponad połowię mieszanki, naprawdę nie miałam już gdzie tej henny wcierać i ostatecznie się poddałam. Byłam pewna, że w najlepszym wypadku skończę z włosami w panterkę. Na szczęście henna pozytywnie mnie zaskoczyła :)
Hennę trzymałam na włosach 2 godziny, w czepku i owinięte w ręcznik, który od czasu do czasu podgrzewałam suszarką (hennę trzeba trzymać w cieple). Podczas spłukiwania włosy ładnie się rozplątały, były przyjemnie w dotyku, miękkie, tylko dziwny zapach pozostał. Po dokładnym wypłukaniu mieszanki z włosów nałożyłam trochę odżywki (bez silikonów), żeby mieć pewność, że rozczeszę włosy bez problemu i pozostawiłam do naturalnego wyschnięcia.
Rezultat przerósł moje oczekiwania, przede wszystkim kolor wyszedł równomiernie! W końcu jestem ruda! Chociaż w zależności od oświetlenia kolor wygląda różnie:

Kolor wyjściowy, sprana miedź od Nutrisse.
Dzień po farbowaniu, intesywne sztuczne światło (Halloween w pracy, stąd mój strój)
Dwa dni po farbowaniu, ciemne pomieszczenie + flash (impreza Halloweenowa u znajomych)
4 dni po farbowaniu, sztuczne światło + flash (pewna odległość)

4 dni po farbowaniu, sztuczne światło + flash (z bliska)
Jak widać włosy po farbowaniu mają się dobrze. Były nieco podsuszone i miałam ogromną ochotę je naolejować, jednak pierwsze 48 godzin po farbowaniu jest kluczowe i zaleca się zostawienie włosów w spokoju, żeby henna dobrze związała się z włosem. Nie powinno się ich też myć, ja przez pracę swoje musiałam niestety umyć już następnego dnia po farbowaniu (mam bardzo tłuste włosy, wymagające codziennego mycia, henna trochę je podsuszyła i rano były jeszcze nawet nawet, ale wiedziałam że w połowie dnia będą już zbyt tłuste żeby przebywać wśród ludzi...). Włosy były miękkie w dotyku, miały ładny połysk, ziołowy zapach utrzymywał się ok. 3 dni (pomimo codziennego mycia!).
Przez ok tydzień po farbowaniu włosy puszczały odrobinę koloru podczas mycia. Poplamiłam sobie jasny ręcznik - na szczęście w 60 stopniach plamy się sprały (baz żadnych odplamiaczy, sam proszek). Gorzej z plamami które powstały podczas farbowania - po praniu z odplamiaczem plamy na bluzce i spodniach nieco wyblakły, ale nadal tam są. Ale to ciuchy "robocze", więc się nie przejmuję :P
Polecam zachować szczególną ostrożność w okolicach farby olejnej. Mam w łazience takie cokoliki, grube listwy na ścianie, przy podłodze pomalowane farbą olejną (brytyjski wynalazek skirting boards - są w każdym domu, w każdym pomieszczeniu, szczerze ich nienawidzę) i jakimś cudem podczas farbowania chlapnęło mi się tam odrobiną mieszanki. Powstała ruda plamka, która jest nie do zdarcia :]

dwa tygodnie po farbowaniu, naturalne światło.
Od farbowania minęły dwa tygodnie, a kolor nie wyblakł, włosy mają się świetnie, są błyszczące, nie wypadają (na zdjęciu powyżej włosy są po suchym szamponie, więc są bardziej matowe niż zazwyczaj). Jestem z koloryzacji zadowolona i z pewnością ją powtórzę. Jedyne negatywne skutki jakie odczułam, to a. włosy schną dłużej niż przed henną, b. włosy mają większą tendencję do elektryzowania się.

Plusy farbowania henną:
+ w końcu idealny, rudy kolor
+ kolor nie blaknie, nie zmienia są mocno
+ włosy są błyszczące
+ włosy nie niszą się podczas farbowania

Minusy farbowania henną:
- podczas aplikacji zasycha i plącze włosy
- dziwny zapach (chociaż jak dla mnie i tak lepszy od amoniaku)
- mieszankę trzeba trzymać na głowie dłużej niż farbę
- po farbowaniu włosy dłużej schną po myciu i bardziej się elektryzują

Wnioski na przyszłość: dla utrwalenia koloru następnym razem zafarbuję henną podczas minimum dwóch dni wolnego i to pierwszego dnia, żeby nic nie podkusiło mnie do mycia włosów przez 24h po farbowaniu (a najlepiej 48h).

środa, 12 listopada 2014

Recenzja nowości od Hada Labo - lotion Kiwamizu

Niedawno Hada Labo wypuściło nowy produkt, o którym dowiedziałam się z bloga Green Tea Love (który swoją drogą serdecznie polecam :)). Akurat kończył mi się tonik, więc z chęcią postanowiłam do przetestować.


Lotion to produkt, który może nas nieco skonfundować - w Europie kojarzymy go głównie z lekkim kremem,  w Azji w zależności od producenta i danej linii może to być lekki krem, którego używamy gdzieś po środku rytuału pielęgnacyjnego lub wodnisty kosmetyk używany na samym początku pielęgnacji, jak esencja. Lotiony od Hada Labo to właśnie takie płyny do wklepania w buzię zaraz po jej oczyszczeniu.  Żeby ułatwić nam identyfikację produktu wielu sprzedawców na e-Bay sprzedających lotiony Hada Labo określa je jako "lotion toner", jednak daleko im do naszych europejskich toników. Europejskie toniki traktujemy jako produkty oczyszczające i odświeżające, podczas gdy w Azji tonik to już pierwszy krok pielęgnacyjny, nawilża i przygotowuje skórę do dalszych zabiegów pielęgnacyjnych.


Kiwamizu nie dość, że jest nowe to już ma limitowaną edycję z Hello Kitty. Powiem Wam, że sympatyczny kotek przyprawił mnie niemal o zawał serca, ponieważ owszem widziałam zdjęcia wersji Hello Kitty, chociażby na blogu od teraz w Japonii, jednak wersja Agi różni się od mojej - u niej jest kotek po lewej, a kokardka po prawej stronie, u mnie mam po prawej kotka, a po lewej innego kotka i myszkę. Spanikowałam! Czyżby podróbka? Uspokoiła mnie jednak Chiao z Green Tea Love, zamawiałam u sprzedawcy sprawdzonego i przez nią polecanego, więc cóż, nie pozostało mi nic innego jak wziąć głęboki oddech i przystąpić do testów.
Niestety anglojęzyczne strony Hada Labo jakie udaje mi się znaleźć kompletnie milczą na temat Kiwamizu, więc podane tutaj opisy będą tłumaczeniem ze strony Ratzilla.

Opis produktu: japoński lotion przeciwko świeceniu się skóry, który balansuje i nawilża skórę. Ma lekką, wodnistą konsystencję, nie lepi się i zawiera mieszankę 6 minerałów i 2 aminokwasów, które regulują wydzielanie sebum i nawilżają skórę. Lotion utrzymuję skórę nawilżoną i jedwabiście gładką.
Skład: Water, Butylene Glycol, Alcohol Denat, Glycerin, Diglycerin, Copper Gluconate, Magnesium Aspartate, Zinc Gluconate, Calcium Chloride, Potassium Chloride, Sodium Chloride, Arginine, Betaine, Xanthan Gum, Polysorbate 20, Disodium Succinate, Succinic Acid, Methylparaben. 
Analiza składu [TUTAJ]
 

Produkt zamknięty jest w plastikowej buteleczce o pojemności 180ml. Nie ma żadnego dodatkowego opakowania, na przodzie butelki mamy naklejkę, która zasłania nakrętkę, a sama nakrętka jest zabezpieczona folią.


Jeśli chodzi o sposób użycia, to miałam pewne wątpliwości. Kiedy lotion dotarł do mnie miesiąc temu nigdzie nie mogłam znaleźć informacji jak go używać. Dotychczasowe lotiony Hada Labo wklepuje się w twarz:

 

jednak obecność alkoholu w tym lotionie kazała traktować mi go bardziej jak tonik niż jak lotion. Wypróbowałam go więc na dwa sposoby: wklepując w twarz i rozprowadzając na buzi za pomocą wacika. W obu przypadkach sprawdził się dobrze.

Rano ostrożnie obchodzę się z moją cerą, używam tylko delikatnego peelingu i toniku aby się odświeżyć. Rano używam więc Kiwamizu jak toniku, wylewam na wacik i przecieram twarz aby zetrzeć wszelkie pozostałości nocnych kremów (i kłaczki z ręcznika, mam kilka ręczników które zostawiają po sobie "kolorowy kurz" - na twarzy nic nie widzę, ale jak przetrę wacikiem to na waciku zostają mikroskopijne niebieskie kłaczki =.=). Używany w ten sposób delikatnie odświeża i nawilża.

Wieczorem oczyszczam cerę porządnie po całym dniu olejkiem oczyszczającym i pianką. Po takim oczyszczaniu nie potrzebuję dodatkowego odświeżania w postaci toniku, tylko nawilżenia, wylewam więc odrobinę Kiwamizu w zagłębienie dłoni i wklepuję w twarz. Używany w ten sposób przyjemnie nawilża i cudownie zmiękcza skórę. Faktycznie się nie lepi. Wchłania się zdecydowanie szybciej od wersji wybielającej, także lepiej się sprawdzi dla niecierpliwych.

Mimo zawartości alkoholu nie podrażnia ani nie wysusza skóry, lotion zaskoczył mnie pozytywnie swoją łagodnością. Alkoholu na dobrą sprawę w ogóle nie czuć, ani w użyciu, ani w zapachu - pachnie tak samo jak lotion Hada Labo z arbutyną.

Niestety ze względu na swoją lekkość, może być niewystarczający dla cer potrzebujących porządnego nawilżenia. Ja lubię na noc porządnie "dociążyć" swoją cerę, dać jej dużo do wchłaniania, dlatego ostatecznie pozostałam przy używaniu Kwiamizu jako dziennego toniku, na noc nadal klepię się lotionem z arbutyną.

Produkt jest wydajny - używam go codziennie rano i co jakiś czas wieczorem, zużyłam dopiero 1/4 butelki.  

Cena: od 9 funtów (ok. 45zł) na e-Bay.

Plusy:
+ lekki, wchłania się szybciej od mojego poprzedniego lotionu Hada Labo
+ rozprowadzany wacikiem przyjemnie odświeża
+ wklepywany w twarz fajnie nawilża i zmiękcza skórę
+ mimo zawartości alkoholu bardzo delikatny
+ wydajny

Minusy:
- nawilża, ale jeśli ktoś potrzebuje mocnego nawilżenia może być trochę za lekki

Ogólnie jest to bardzo sympatyczny produkt, który z czystym sumieniem mogę polecić cerom tłustym i mieszanym. Nawilża, jest lekki, nie zapycha. Wiem, że klasyczne Hada Labo niektórych zapycha, ten lotion może więc być dobrym zamiennikiem, dla tych którzy nie polubili się z innymi lotionami tej firmy. Chociaż w sezonie grzewczym na noc jest dla mnie trochę za lekki, to jako tonik na dzień spisuje się rewelacyjnie.

poniedziałek, 10 listopada 2014

Pionowe źrenice - soczewki Viper na Halloween :)

Tak jak opisywałam w październikowym poście - Halloween lubię i obchodzę, przebieram się zarówno do pracy jaki i na coroczną Halloweenową imprezę. W tym roku oszczędzam, więc nie kupowałam nowego kostiumu, postanowiłam jednak odświeżyć swoje stare kreacje dodając do nich upiorne oczy. Potrzebowałam soczewek, które pasowałby zarówno do fioletowego stroju Wiedźmy (strój "bezpieczny" do pracy - długa kieca, nie za głęboki dekolt) jak i czerwono-czarnego stroju Jokera (bardziej imprezowa kreacja). Długo nie mogłam się zdecydować, więc ostatecznie postawiłam na totalną abstrakcję - biała tęczówka i czarna pionowa źrenica.

Zdjęcie ze strony sklepu Eyes Bright
Zazwyczaj kupuję soczewki od Pinky Paradise, jednak wszelkie soczewki nadające się na Halloween wyprzedały się już w połowie października, w związku z czym złożyłam zamówienie w Brytyjskim sklepie Eyes Bright. Przesyłkę otrzymałam w ciągu dwóch dni, także plus dla sklepu.


Te soczewki są dziwne w dotyku, bardzo miękkie i jakby... gumowe czy silikonowe. Wiąże się to zapewne z tym, że są prawie całkowicie pokryte barwnikiem. Podczas zakładania nie trzymają się na palcu, ślizgają się i odpadają, trzeba się trochę na męczyć żeby wsadzić je do oka. Jednak od kiedy wylądują na oku sprawują się dobrze - szybko układają się na oku i nie pieką (niektórym soczewkom trzeba od kilkunastu sekund do kilku minut aby się "uleżeć").

Muszę przyznać, ze byłam pozytywnie zaskoczona tym jak prezentują się na oku - byłam pewna, że tak jak w przypadku "zwykłych" soczewek kontaktowych naturalna tęczówka będzie widoczna, jednak w tych otwór na źrenicę jest na tyle mały, że nie widać tęczówki praktycznie wcale. Z bliska biel soczewki odcina się nieco na oku, bo jednak białko oka nie jest idealnie białe, jednak na pewną odległość stapiają się z okiem i wyglądają naprawdę upiornie. Reakcje ludzi bezcenne :D Niestety czasem troszkę się przekręcają i trzeba je poprawić.
Mały otwór na źrenicę wiąże się z pewnym ograniczeniem pola widzenia - wizja jest nieco zamazana na krawędziach. Najgorzej jest podczas zakładania soczewek, w momencie w którym na jednym oku mamy już soczewkę i ograniczoną wizję, a drugie widzi normalnie. Jednak po założeniu obu soczewek idzie się do tego przyzwyczaić, nie miałam problemów z pisaniem ani czytaniem w pracy, głowa mnie też nie rozbolała. Te soczewki są 90-dniowe, nosiłam je przed dwa dni - pierwszego dnia w pracy, 9-10 godzin, drugiego dnia na imprezie ok. 8 godzin. Da się w nich te 10 godzin wytrzymać, po ok. 7 godzinach zaczynają być nieco irytujące. Ze względu na dużą ilość barwnika i tą gumowatość soczewki czuć na oku przez cały czas.

Cena: £14.95 (ok. 75zł) za 90-dniowe soczewki. Co ciekawe jednodniowe soczewki w tym samym sklepie kosztują bardzo podobnie, podobną cenę zapłacilibyśmy w Pinky Paradise za soczewki roczne.

Plusy:
+ nie widać naturalnej tęczówki
+ fajny, upiorny efekt

Minusy:
- czuć je cały czas na oku
- trochę ograniczają pole widzenia
- czasem się przekręcają i trzeba je poprawiać

Ogółem fajna sprawa, chociaż nie polecałabym ich dla osób które wcześniej z soczewkami nie miały do czynienia, ponieważ mogą spowodować dyskomfort. Nie nadają się do codziennego i/lub długiego noszenia (nie wytrzymałabym w nich 12 godzin), ale na imprezę jak najbardziej :)

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
 
site design by designer blogs