Fenomen kosmetyku Mizona polega na zawartości filtratu z wydzieliny ślimaka (74%), mającej właściwości kojące, regenerujące i przyspieszające gojenie się ran. Zawiera również kwas hialuronowy, znany ze swoich właściwości nawilżających oraz adenozynę, która pomaga skórze zatrzymać elastyczność. Krem jest polecany dla osób mających problemy skórne; podrażnienia, przebarwienia, trądzik. Zdaję sobie sprawę, że niektórych może obrzydzać wizja smarowania się czymś ślimaczego pochodzenia - zapewniam jednak, że kosmetyk nie budzi ślimaczych skojarzeń ani konsystencją ani zapachem. Poza tym zawiera filtrat ze śluzu ślimaka, a więc śluz jest odpowiednio przetworzony w sterylnych warunkach.
Produkt kryje się w różowej tubce o pojemności 45ml. Przychodzi w kartonowym opakowaniu "zapieczętowanym" naklejką z logiem Mizona. Pojemność mogłaby się wydawać niewielka, krem jest jednak bardzo wydajny - ilość pokazana na zdjęciu wystarczy na całą twarz, tubka starcza spokojnie na 2 miesiące codziennego użycia.
Kosmetykowi zdecydowanie bliżej do żelu niż do kremu. Jest białawy i półprzezroczysty o typowo żelowej, lekkiej konsystencji. Wchłania się ciutkę dłużej od niektórych kremów, jednak dostatecznie szybko aby nie irytować użytkownika, poza tym warto czekać ponieważ wchłania się całkowicie - nie zostawia na skórze filmu.
Zużyłam dwie tubki żelu Mizona i o ile na początku byłam nim zachwycona, z czasem kiedy zaczęłam testować inne kosmetyki azjatyckie i mieć porównanie, doszłam do wniosku, że Mizonowi jednak czegoś brakuje. Skupię się jednak najpierw na jego dobrych stronach.
Nawilża dość dobrze, jeśli jednak czujemy pewien niedosyt spokojnie możemy go nałożyć dwa razy bez zbytniego obciążenia naszej skóry, co moim zdaniem jest wielkim plusem. Kolejną ogromną zaletą tego kremu jest to, że świetnie ukrywa suche skórki. Jestem teraz prze drugiej tubce tego żelu i ciężko mi powiedzieć czy pomógł mi w walce z trądzikiem, jako że w międzyczasie rozpoczęłam kurację antybiotykową, aczkolwiek ogółem stan mojej cery ostatnimi czasy bardzo się poprawił i myślę, że Mizon miał w tym swój udział. Zaczerwienienia po trądziku znikają znacznie szybciej i jestem pewna, że to zasługa tego żelu, ponieważ nie stosowałam wcześniej żadnych innych kosmetyków działających pod tym kątem (teraz stosuję również Skin Food Tomato Whitening Serum, ale nabyłam je dopiero po skończeniu pierwszej tubki Mizona). Z czystym sumieniem mogę go polecić osobom z cerą trądzikową, tłustą i mieszaną, normalną.
Jeśli chodzi zaś o braki, które z czasem dostrzegłam... cóż, żel Mizona jest stworzony do stosowania w serii wraz z innymi kosmetykami i docelowo ma być ostatnim krokiem pielęgnacji. Oznacza to, że kosmetyki z serii poprzedzające żel, mają za zadanie wchłonąć się w skórę i ją nawilżyć/odżywić, żel natomiast ma za zadanie pozostać na powierzchni skóry i ją chronić. Trik z kremem polega na tym, że nie odczuwamy na skórze żadnego filmu, zwłaszcza jeżeli użyjemy go jako jedynego kosmetyku nawilżającego. Po jakimś czasie używania go zaczęłam czuć, że skóra na powierzchni jest gładka, jednak pod spodem nadal troszkę odwodniona... Także jako jedyny kosmetyk nawilżający nie do końca się sprawdza, trzeba go czymś wesprzeć. Poza tym żel zawiera silikon, w związku z tym najlepiej go używać jako ostatniego kroku pielęgnacyjnego (zgodnie z jego przeznaczeniem).
Podsumowując: kosmetyk jest zdecydowanie warty uwagi, myślę, że to świetny produkt na rozpoczęcie swojej przygody z azjatyckimi kosmetykami pielęgnacyjnymi. Warto go również wypróbować w serii, szczególnie popularnym produktem z serii jest krem All-in-one, którego próbki można kupić na e-Bay.
Cena: Od 4 funtów wzwyż (ok. 20zł) na e-Bay.
![]() |
Cała ślimakowa seria Mizon. |
Edit 2014: Po przetestowaniu innych ślimaczych żeli, doszłam do wnisoku, że Mizon spośród nich jest najsłabszy - za podobną cenę, możemy kupić produkty o wiele lepszych, "czystszych" składach, bez silikonów itp. Także wybacz Mizonie, ale już na pewno do Ciebie nie wrócę :P
A co lepszego ślimaczego byś poleciła?
OdpowiedzUsuń